Farewell, my friend

Kalkuta, 4 stycznia 2010

Ostatni dzień 2009 roku spędziliśmy w pociągu do Kalkuty. Sylwester był wyjątkowy, na pewno zapamiętamy go na długo: spaliśmy już o 22.00. Nie byliśmy jedynymi cudzoziemcami, którzy wybrali ten dzień na podróż. W naszej części wagonu kuszetki miała również para Amerykanów, Norweg oraz Słoweniec.

Zanim dotarliśmy na główny dworzec, pociąg długo sunął pomiędzy fabrykami i magazynami przedmieść. Przeprawiając się promem na drugą stronę rzeki Hoogly (około dwa razy szersza niż Wisła na wysokości Warszawy), widzieliśmy okazałe gmaszyska wystające z porannej mgły-smogu właściwej wszystkim chyba indyjskim miastom.

Wszędzie czuć ducha kolonializmu. I nie mówię tutaj o Victoria Memorial, budowli, która jest kwintesencją brytyjskiej potęgi w XIX wieku i wygląda jak skrzyżowanie Agry z British Museum, ale o samym mieście. Wzdłuż ulic centrum piętrzą się monumentalne budynki o europejskiej architekturze, jakie śmiało mogłyby stać w Londynie, gdyby nie to, że jakiś szalony robotnik pokrył je grubą warstwą czerwonej farby a potem wystawił fakturę za „odrestaurowanie zabytku”.

Budynek poczty w Kalkucie to też angielski prezent, ok. sześć razy większy od Poczty Głównej w Warszawie. Daje wyobrażenie o tym, czym była Kalkuta już w XIX wieku.

Dziedzictwo kolonializmu to również dużo lepiej zorganizowany ruch miejski, sygnalizacja świetlna, czyste chodniki, parki i zieleń miejska. Rykszarze mają zakaz wjazdu na większe ulice. Od dwóch lat święte krowy nie mają wstępu do centrum.

Słyszę, że młodzi Indusi w Kalkucie rozmawiają ze sobą po angielsku, co brzmi czasami bardzo sztucznie („O shiit I forgot to call Dabir..”- zasłyszana rozmowa w kawiarni). W jednej z restauracji pytam o przyczynę. Czy chodzi o to, że nie wszyscy mieszkańcy są z Bengalu i jest to wspólny język różnorodnej ludności miasta? Skądże. To tylko fashion.

Kolonializm przebija też z inskrypcji nagrobnych na starym brytyjskim cmentarzu oraz w katedrze św. Pawła. Pełno na nich nazwisk młodych Brytyjczyków, żołnierzy, pracowników Kompani Wschodnioindyjskiej albo ich żon, którzy zginęli przed trzydziestką. Najczęściej w walce, na malarię albo… w długiej podróży powrotnej do domu przez Kanał Sueski. O tym jak intensywnie się wtedy żyło, ilu rzeczy ludzie dokonywali w czasie krótkiego życia świadczy chociażby poniższa płyta nagrobna, ku czci mężczyzny, który zmarł w wieku 22 lat a zdążył być w życiu nauczycielem, poetą, oddanym patriotą oraz mentorem młodych Bengalczyków.

Kalkuta to nasze pożegnanie z Indiami. Na ostatnią indyjską kolację poszliśmy do restauracji braci Gupta, oczywiście na thali. I było to najlepsze thali jakie jedliśmy podczas całej podróży.

To wspaniały kraj, jeden z ostatnich na świecie, gdzie na kulturę europejską z jej materializmem, raczej nie zwraca się uwagi. Kraj, gdzie spotkałem najdziwniejsze zawody świata (uliczny czyściciel uszu w New Delhi, który miał książkę rekomendacji we wszystkich chyba językach świata, z polskim włącznie). Kraj gdzie na dworcach kolejowych jest specjalna kasa dla turystów, niepełnosprawnych oraz (cytuję) freedom fighters, kimkolwiek są. Kraj, w którym wszyscy, nawet pracownicy indyjskiego programu misji kosmicznych, chodzą do astrologa po poradę.

Michał

poranny ruch uliczny

poranny ruch uliczny

inskrypcja nagrobna na starym cmentarzu brytyjskim

inskrypcja nagrobna na starym cmentarzu brytyjskim

zima w mieście

zima w mieście

Victoria Memorial

Victoria Memorial

podkowy szczęścia to dowód na nasze indoeuropejskie korzenie

podkowy szczęścia to dowód na nasze indoeuropejskie korzenie

pracownik zarządu brytyjskiego cmentarza

pracownik zarządu brytyjskiego cmentarza

ciężki jest los rykszarzy w Kalkucie, przegrywają z taskówkami

ciężki jest los rykszarzy w Kalkucie, przegrywają z taskówkami

1 Responses to “Farewell, my friend”


  • Kochani , w ostatnim czasie wpisów jest mniej i są rzadziej.
    Wydzielacie informacje jak lekarstwo.
    Czy czasem nie zaniedbujecie swoich fanów???
    czekam z niecierpliwością na raport z lenistwa w balijskim raju.
    Czy macie świadomość , ze u nas własnie za oknem jest nocny mróz – 23 stopnie ???
    brrrrrrrrrrr
    całusy spod pierzyny:))

Leave a Reply