Ostatni etap

Darwin, 27 marca 2010

Kolejne dni mijają, a my ciągle na Stuart Highway, wciąż na północ. Trzeciego dnia po opuszczeniu Alice Springs, krajobraz zaczyna się zmieniać. Nadal nie ma żywego ducha, ale półpustynia i busz przechodzi stopniowo w sawannę, porośniętą coraz wyższym lasem.

Zatrzymujemy się na małej, zakurzonej stacji benzynowej. Naszą uwagę przykuwa napis „Traditional pies here”. W środku kilka stolików, przy jednym siedzi aborygeński dzieciak na wózku inwalidzkim, przy przeciwległej ścianie dwóch grubych Australijczyków coś wcina. Podobno mają tutaj świetny australijski przysmak – ciastko francuskie z wołowiną. Rzeczywiście. Pyszny, kruchy gulasz wołowy i delikatna powłoka z ciasta. Rozmiarów XXL jak sama Australia.

Dojeżdżamy do Mataranki, znanej z gorących źródeł. Zanurzam się w ciepłej, kryształowo czystej wodzie. Obok mnie Aussie w kapeluszu czyści podłoże, zrywając glony, jego mundur strażnika parku narodowego wydyma się w wodzie, gdy walczy kijem z zarośniętym podłożem. Kąpiel bardzo przyjemna, ale ma jedną wadę. Nad głowami na wszystkich okolicznych palmach wiszą setki, jeśli nie tysiące, latających lisów, piszcząc i śmierdząc niesłychanie. Łodygi palmowych liści uginają się pod ich ciężarem. Wobec zmasowanego ataku nietoperzowym guano, opuszczamy źródła po pół godzinie.

Przed ostatnim etapem podróży do Darwin odbijamy jeszcze do Kakadu National Park, najsłynniejszego parku narodowego w północnej części kraju. Spodziewamy się tropików co najmniej jak w Queenslandzie, tymczasem park to głównie tereny trawiasto-bagienne. Jest pięknie, znowu jedziemy przez dziewiczy krajobraz. Docieramy do aborygeńskich malowideł naskalnych, w miejscu, gdzie plemię chroniło się w czasie pory deszczowej. Niektóre rysunki przypominają te znalezione w grotach Europy. Na terenie parku jest wiele takich miejsc, najstarsze malowidła w miejscach kultu datowane są na 20.000 lat temu, najmłodsze mają niewiele ponad 50 lat. Zrobione są tą samą techniką. Przez tyle lat nic się wśród Aborygenów nie zmieniło, nie miało tu miejsca zjawisko, które Europejczycy określają mianem rozwoju cywilizacyjnego. Aborygeni wędrowali po Australii, wypalali ziemię, aby uniknąć pożarów, szukali w ziemi miododajnych mrówek, łowili ryby w potokach pory deszczowej, przekazywali nowym pokoleniom wiedzę o Wieku Snu. „Rozwój” był zbędny.

Za Kakadu National Park nadal jedziemy przez „Wetlands”, które ciągną się dziesiątki kilometrów. Wysokie trawy falują po obu stronach szosy, wszędzie pełno kormoranów, ibisów, dzikich kaczek, gęsi, pelikanów. Przejeżdżamy mostem przez Mary River, rzeka wygląda bardzo spokojnie, później dowiadujemy się, że jest w niej największe zagęszczenie słonowodnych krokodyli na świecie. Jest pora deszczowa, wszędzie obowiązuje bezwzględny zakaz kąpieli a nawet patroszenia na brzegu złowionych ryb. Na stacji benzynowej kartkuję gazetę. Wczoraj jeden zaatakował małą dziewczynkę, która poszła nad rzekę, bawić się w błocie. Zdecydowanie milszym zwierzakiem jest długoszyi żółw zamieszkujący tutejsze rzeki.

Wreszcie, po blisko trzech tygodniach podróży docieramy do celu. Przed nami Darwin, brama Australii, szturmowana dzień i noc, legalnie i nielegalnie, przez Azjatów, w pogoni za lepszym życiem. Tylko godzina lotu dzieli to miasto od Timoru, a jakże różne to światy.

Na ulicach więcej skośnookich Australijczyków niż białych. Japończycy, Chińczycy, Tajowie, Indonezyjczycy, Filipińczycy, Melanezyjczycy. Miasto brało czynny udział w II Wojnie Światowej i jako jedyne w Australii zostało kilkukrotnie zbombardowane przez Japończyków, nie mogę się doczekać zwiedzania. Jednak Darwin jest całe „brand new”, najstarsze budynki wyglądają jakby miały pięć lat, wszędzie pełno atrakcji turystycznych, od wycieczek pieszych poczynając, na nurkowaniu w klatce wśród krokodyli kończąc.

Odpoczywamy, zwiedzamy i jeszcze raz odpoczywamy. Wielka przeprawa za nami. Tysiące kilometrów, setki krajobrazów, dziesiątki nowych doświadczeń i kilka dni za mało, żeby dobrze wypocząć po trudach podróży. Momentami było ciężko. Z gorąca na pustyni rozpuścił mi się klej w sandałach sportowych i buty po prostu się rozpadły. Jak już nie było much, w „Wetlands” pojawiły się wściekłe komary. Jak nie było ani komarów ani much, to walczyliśmy z armiami „little blackies”, mrówek które są dosłownie wszędzie a gryzą jeszcze zanim wejdą na nogę. Ale warto było. Od klifów Melbourne, poprzez winnice Południowej Australii, pustynie i busz outbacku, aż do bagnistych okolic Maryland National Reserve, Australia jest piękna.

Pucujemy nasz wierny „Enterprise” i odstawiamy go na swoje miejsce floty „Wicked”. O świcie lecimy do Sydney.

Michał

Wetlands

Wetlands.

Latający lis nad Mataranką.

Latający lis nad Mataranką.

Nocleg w Parku Narodowym Kakadu.

Nocleg w Parku Narodowym Kakadu.

Aborygeńskie malowidła skalne.

Aborygeńskie malowidła skalne.

Okolice Mary River.

Okolice Mary River.

6

Termitiera gigant.

Termitiera gigant.

Okolica roji się od "salties".
River Mary National Park.

Mary River National Park.

Edith Falls.

Edith Falls.

Nowe osiedle mieszkaniowe w Darwin.

Nowe osiedle mieszkaniowe w Darwin.

Żółw rzeczny o długiej szyji.

Żółw rzeczny o długiej szyi.

2 Responses to “Ostatni etap”


  • Jestem pełna uznania, że tak konsekwentnie prowadzicie blog, gratulacje! ja konsekwentnie czytam 🙂 Buziaki!!!!

  • Kochani,
    wszystko takie fascynujące ! jaka szkoda tylko ,ze nie zachęcające.Wasza ciekawość świata i wiążące się z nią niewygody,wręcz ryzyko i niebezpieczeństwo budzą moje największe uznanie.Chyba mnie zaskoczyło , kiedy tak wyrażnie to do mnie dotarło.Zdałam sobie sprawe z faktu ,że nie spodziewałam się , że Wasza wymarzona podróż to nie wygodny transport od hotelu do hostelu w klimatyzowanym pullmanie , czy sypialnym wagonie tylko naprawdę pełna znoju tułaczka z narażeniem Waszych tyłków.
    Już widzę , jak niektórzy czytelnicy siedząc wygodnie w fotelu w czasie interesującej lektury dokumentującej Wasz trud , znój i your blood-sweat and tears weryfikują swoje marzenia o podróży dookoła swiata.
    Imponujecie mi swoją determinacją aby poznać maksymalnie prawdziwe oblicze miejsc , które odwiedzacie.To bardzo wartościowe.Dziwię się sobie tak naprawdę , że przemknęło mi przez myśl ,że moglibyście chcieć przeżywać to inaczej.
    Co dalej, napiszcie dokąd lecicie teraz?
    Szerokich lotów:)))

Leave a Reply