Denpasar 19 lutego 2009
Jest 1942 rok. Kores Tauho ma siedem lat. Razem z innymi dziećmi stoi na drodze do wioski, biegnącej w dół wzgórza, gęsto porośniętego tropikalnym lasem. Patrzy na powracających wojowników. Patrzy na ich rany, patrzy czy jego ojciec, wódz wioski, jest wśród nich. Patrzy na odcięte głowy wojowników z sąsiedniego plemienia, dyndające przy pasach.
Jest 2010 rok. Kores Tauho patrzy na nas. Patrzy, ale nie wiemy czy nas w ogóle dostrzega. Jest prawie całkowicie niewidomy. Siedzę naprzeciwko niego, Agi po mojej prawej stronie, po naszej lewej siedzi Pao Nope, nasz tłumacz i przewodnik. W największej chacie wioski, będącej czymś w rodzaju świetlicy i służącej do podejmowania gości, siedzi również żona wodza, jego synowie i wnukowie. Trwa rytualne żucie betelnut. Wódz uśmiecha się a my czujemy się trochę niezręcznie, nie mogąc nawiązać bezpośredniego kontaktu z mieszkańcami krainy, nazywanej kiedyś królestwen Amanuban.
Jesteśmy w górzystej krainie, w interiorze wyspy Timor. Nie przejmujemy się już, że ludzie nie mówią po angielsku, gdyż po indonezyjsku (bahasa) też niewielu mówi. Nawet gdybyśmy znali oficjalny język, niewiele by nam to pomogło.
Poprzedniego dnia dotarliśmy do miejscowości Soe, w poszukiwaniu przewodnika, który zaprowadziłby nas do ostatnich łowców głów, mieszkających w wiosce Nome. Podobno jeszcze pół wieku temu ścinano tam wrogom głowy. Dopiero po zmierzchu, błąkając się po Soe, znajdujemy odpowiednią osobę. Pao Nope, jest potomkiem królów z plemienia Amanuban. Ponadto spędził kilka lat w Australii i dobrze mówi po angielsku. Bez przewodnika nie bylibyśmy nawet w stanie poprosić wodza o zezwolenie na przejście przez ich ziemię.
Kores Tauro, Pao Nope, rodzina wodza, wszyscy żują betel. Błyskają w uśmiechach czerwone zęby. Pao Nope tłumaczy słowa wodza, odpowiadającego na nasze pytania: ostatni raz nasi wojownicy ścięli wrogom głowy w czasie II Wojny Światowej. Wyspa była wówczas okupowana przez Japończyków, ale w głębi równikowych lasów waśnie plemienne trwały w najlepsze. W wiosce mieszka obecnie około 51 rodzin. Dzieci muszą obowiązkowo uczęszczać do szkoły podstawowej, a później albo pozostają w wiosce, albo jadą do miasta dalej się uczyć. Niewiele z nich kończy jednak podstawówkę, gdyż język indonezyjski znają jedynie w stopniu podstawowym.
Wokół wioski rozciągają się pola kukurydzy, rosną palmy i drzewa banyan, w których mieszkają duchy zmarłych. Widać betonowe domki przykryte blachą, ale za nimi stoją tradycyjne chaty. Pnie wspierające konstrukcję wykonano z eukaliptusa, szkielet dachu z bambusa a strzechę z liści palmowych. Tradycyjne chaty nie mają żadnego okna, jedynie maleńkie wejście, przez które przechodzę niemalże na czworakach. W środku prawie cały czas płonie ogień, wszystko jest niesamowicie osmolone. Nie wytrzymałbym tam nawet kilku godzin, nie mówiąc o spędzeniu nocy. Rząd w Dżakarcie kazał zbudować domy z betonu, z oknami, tłumacząc że to zdrowsze. Ale na tyłach nowych domów plemię postawiło tradycyjne chaty, które służą za sypialnię, spiżarnię i kuchnię. Nowe domy służą tylko do podejmowania gości.
Idziemy w głąb wioski, która znajduje się na zboczu wzgórza w kształcie półwyspu. Doskonałe położenie ułatwiało obronę: z trzech stron strome ściany a pozostała część chroniona ogrodzeniem z kamieni. Fort został zbudowany prawie 200 lat temu. W kamiennej bramie znajdują się dwa wykusze na strzelby. Mur porośnięty jest kolczastymi kaktusami. Plemiona na Timorze od dawna używają broni palnej, ale mieli również swoją tradycyjną broń – miecze umoczone w truciźnie. Pytam, z czego ta trucizna. Odpowiedzią jest uśmiech. Tajemnica.
Przekraczamy bramę fortu, męscy członkowie rodziny wodza i on sam nie odstępują nas na krok. Idziemy do lopo, miejsca gdzie zbierali się wojownicy, aby przygotować wyprawę wojenną albo dyskutować o obronie wioski. Lopo znajduje się nad samą przepaścią, pomiędzy dwoma starymi drzewami banyan. Staję na krawędzi i patrzę na zieloną krainę ciągnącą się aż po horyzont. Dwóch członków plemienia siedzi tam i żuje betel. Nawet dziś, w czasach gdy każdy Indonezyjczyk chodzi w t-shirtach, każdy mężczyzna w plemieniu ma swoją torbę, w której znajdują się akcesoria do przygotowania betelu.
Gdy zarys „kampani wojennej” był gotowy, wojownicy opuszczali lopo i szli do kolistego podwyższenia pośrodku wioski. Szaman przykładał bambusowy kij do pnia znajdującego się na podwyższeniu. Jeżeli drżały mu ręce, oznaczało to, że poniosą klęskę. Jeżeli jednak wojownicy obstawali przy swoim, szaman dokonywał wróżby rozstrzygającej: obierał kurze jajo do połowy, rysował na nim węglem cztery strony świata, a następnie odcinał górę, otwierając jajko. Jeżeli żółtko było czyste, wojowników czekało zwycięstwo. Jeżeli w środku znajdowały się ślady krwi, wyprawę należało bezwzględnie odłożyć.
W wiosce jest również miejsce składania ofiar ze zwierząt. Kozły i świnie zarzynano na wykopki, czas siewu i żniwa.
Pierwsi żeglarze z Europy, którzy zapuścili się pomiędzy archipelagi tworzące dzisiejszą Indonezję, nadawali wyspom nazwy zgodnie z tym, co na nich zastali. Flores to „Kwiaty”. Celebes (którą Indonezyjczycy nazywają dzisiaj Sulawesi) to „Sławna” albo „Trudno się do niej dostać”. Timor znaczy po łacinie „Strach”. Patrzę na krąg ofiarny i przechodzi mnie dreszcz, gdy próbuję sobie wyobrazić to miejsce 100 lat temu. Rozglądam się po otaczających mnie mężczyznach. Odpowiadają mi szczere uśmiechy. Dziś mieszkańcy są rolnikami, nie wojownikami. Nie potrafią już walczyć.
Na pożegnanie żona Kores Tauro częstuje nas kopi. Odprowadzeni przez dzieciarnię, wracamy do naszego samochodu, zostawionego przy najbliższej asfaltowej drodze.
Pae Nope jest zadowolony, że dla ludzi z dalekiej „Polandii”, tradycyjne życie ludności Timoru jest tak interesujące. Zabiera nas do następnej wioski, Niki Niki. Prowadzi nas na cmentarz rodzinny. Jego ojciec, król plemienia, był protestantem, ale został pochowany w środku wielkiego pnia drzewa banyan. Podobno założycielem rodu jest Portugalczyk, który zamieszkał w wiosce i przyjął plemienne obyczaje. Rzeczywiście, patrząc na twarz księcia-przewodnika można doszukać się europejskich rysów. Dziś ośrodek władzy znajduje się na Jawie, ale rodziny dawnych wodzów często otrzymują przywileje i pensje od rządu. Najstarszy brat Pae zachował tytuł królewski i mieszka w dawnym pałacu, który jest po prostu dużym domem.
Pae sprawuje patronat nad lokalną turystyką, stara się zachować jak najwięcej z plemiennej tradycji, która nieubłaganie odchodzi w przeszłość. Jest również nowoczesnym indonezyjskim biznesmenem. Ma firmę skupującą ryby i owoce morza, planuje eksport oleju palmowego do Australii na dużą skalę. Przyznaje, że w Indonezji ciężko być człowiekiem przedsiębiorczym. Gdy jeździ w interesach do Dżakarty, nigdy nie mówi kontrahentom, że pochodzi z królewskiej rodziny. Każdej nocy nocuje w innym hotelu i nigdy nie mówi partnerom w interesach, gdzie spędzi następną noc. Nigdy nic nie wiadomo. Zdarzały się porwania dla okupu.
Po pożegnaniu z Pae, wracamy do Kupangu, stolicy Timoru Zachodniego. Stamtąd lecimy z powrotem na Bali indonezyjskimi liniami. 90 minut przed wygaśnięciem naszych wiz opuszczamy Indonezję. Kierunek: Terra Australis!
Michał

Kores Tauho, wódz wioski

Agi, Pae Nope i najmłodsi łowcy głów

żona wodza we wnętrzu swojej chaty

miejsce narad wojennych

miejsce, w którym szaman wróżył wojownikom ich los

wróżba ostateczna - otwarcie jajka

zawartość torby każdego mężczyzny: orzechy betelu, cylindryczne pudełko na sproszkowaną limonkę, pojemnik z tytoniem, penseta do wyrywania zarostu, osełka i nóż

miejsce składania ofiar

podobno poprzedni wódz żył około 150 lat 😉
Kochani,
Kazdego dnia sledze jak radzicie sobie z czasem i pisaniem nastepnych ‘odcinkow’ Waszej wyprawy , ale jednoczesnie doskonale rozumie , ze w natloku wrazen, przezyc i zamian jakie doswiadczacie nie jest to proste – wrecz podziwiam , ze wogole znajdujecie wolna chwile na dzielenie sie wrazeniami ze swoimi bliskimi i swiatem … moze czytelnicy niecierpliwia sie troche , ale to chyba trzyma ‘funow’ Waszej wyprawy w napieciu – co moze jest tez dodatkowym akcentem tej ‘wspolnej’ przygody (?)
Autentycznie, nie mam slow zeby wyrazic co czuje czytajac i ogladajac Wasze zdiecia… a Wasza wytrwalosc, odwaga , samozaparcie i to co przezywacie na codzien, to wspaniala nauka ,doswiadczenie a przede wszystkim ‘skarb’ , ktorego nikt procz Was nie doceni , nie poczuje, ale tez nikt nigdy Wam tego nie ‘odbierze’ !!!
Zyczymy Wam z calego serce najwspanialszych dni nawet jezeli w danym momencie wydaja sie one nie do przejscia – po czasie widzi sie to inaczej!!!.
Nie mamy mocy szamana , ale mamy nadzieje , ze nasze serdeczne mysli beda Wam towarzyszyc przez pozostale miesiace i dobre duszki beda Was chronic na kazdym kroku.
Jestescie cudowni !!! ( na maxa! 🙂 )
.. a jak juz bedziecie bardzo zmeczeni podroza to.. – zapraszmy !! 🙂
H&J
awesome photographs.. unfortunately i cant understand polish so cannot read the text.. have good fun and i will keep checking this regularly
Hej kochani!
Właśnie się zaczytywałam w waszych opowieściach z Indonezji. Super się to czyta, ale niesuper wam się tego zazdrości! 🙂 Przeciekawie wszystko brzmi! Nie moge się doczekać relacji z Australii, bo słyszałam, że spotkała was niezła przygoda…
U nas zima nie odpuszcza, humory słabe w związku z tym, ale nie tracimy nadziei…
Całuje was najmocniej! Bardzo was tutaj brakuje!!!