Panama, 25 września 2010 (uzupełniony 30 września)
Są dwa sposoby przedostania się z Kolumbii do Panamy transportem publicznym: samolotem albo statkiem. Nie ma autobusów. Pomiędzy oboma krajami rozciąga się ogromny obszar dzikiej selwy, uchodzącej za najbardziej malaryczny las deszczowy na świecie, nad którym żaden z obu krajów nie ma kontroli. Żyją tam na wpół dzicy Indianie (Embera, Kuna), niedobitki bojówek partyzanckich, wreszcie pospolici bandyci napadający na nielicznych szaleńców próbujących przedostać się przez Darien Gap (Przesmyk), jak potocznie nazywa się ową terra nullius. Darien Gap przecina na dwie części słynną Panamerikanę, kręgosłup obu Ameryk. Tamtędy wiedzie też szlak przemytu narkotyków do Ameryki Północnej. Mogliśmy spróbować przebyć Darien Gap na własną rękę, albo wędrować wiele dni plażami karaibskimi do Puerto Obaldia, najbliższego większego miasta po stronie panamskiej, ale żadna z tych dróg szczególnie nas nie pociągała. Nie chcieliśmy również spędzić czterech dni na jachcie, wykupując drogi rejs z Cartageny. Wybraliśmy lot. Niewielki silnikowy samolot przemknął nad Darien Gap w półtorej godziny, a my z bardzo wysoka oglądaliśmy majestatyczne rzeki wijące się pośród selwy.
Siedzimy w długim autobusie szkolnym made in USA. Stary, rozklekotany, bez tłumika. A już na pewno nie nadaje się do wożenia pasażerów z lotniska do miasta. Schoolbus jest przystosowany do wożenia dzieci do podstawówki, nie ma miejsca na bagaże, siedzenia potrójne są za ciasne dla trójki dorosłych. Stany Zjednoczone sprzedają te stare autobusy całej Ameryce Środkowej, zarabiając na czymś co w ich własnym kraju nadaje się jedynie na złom. Cóż, myślę sobie, Panama dostaje stare autobusy a inne kraje stare samoloty. A siedzący wokół nas pasażerowie, Metysi o różnym stopniu rozcieńczenia białej krwi oraz Mulaci, nawet nie wiedzą, że ich rząd mógłby kupić za taką samą cenę nowy autobus, tylko np. wyprodukowany przez firmę „Tata” w Indiach. I przeciskają się dalej z bagażami w busach, które powinny wozić Lisę i Barta Simpsonów w Springfield.
Panama jest różnorodna i wymyka się wszelkim próbom zaszufladkowania. Nowoczesne centrum pełne jest drapaczy chmur i wysokościowców z luksusowymi apartamentami. Niezwykle nowatorska architektura (np. dopiero budowany wieżowiec „obracający się”) kontrastuje z kiczowatymi apartamentowcami rodem z Pekinu. Miejscowi śmieją się, że Panama jest bardzo podobna do Miami, tylko że w Panamie więcej osób mówi po angielsku. Estakady podobnie jak w Szanghaju, wybudowane, aby miasto nie utknęło w jednym, gigantycznym korku, urywają się nagle przed starą częścią miasta. Ale nawet stara część miasta nie jest najstarsza, gdyż 20 km od miasta istnieje miasto w ruinie, Panama Viejo, którą brytyjski korsarz Henry Morgan złupił i zniszczył w XVII wieku. Nie tylko Panama i Kolumbia nie mają lądowego połączenia. Również Casco Viejo (starówka Panamy) i centrum nie mają bezpiecznego przejścia i najlepiej wziąć taksówkę, unikając spaceru przez zdewastowane kwartały starych kamienic, których pozbawione szyb okna straszą jak puste oczodoły.
Lubię obserwować jak zmienia się nasze postrzeganie nowego kraju wraz z upływem czasu, który w nim spędzamy. Teraz było podobnie. Najpierw przemykamy z całym dobytkiem zaniedbanymi uliczkami Casco Viejo, które do niedawna cieszyło się bardzo złą sławą a napaści na podróżników były normą. Tanie hoteliki, w których zazwyczaj się zatrzymujemy nie zawsze leżą w tzw. dobrych dzielnicach a z taksówek korzystamy tylko tam, gdzie jest to niezbędne. Więc na początku niepewnie rozglądamy się wokół, w każdym przechodniu widząc potencjalne niebezpieczeństwo. Na rogu ktoś wymiotuje, pełno psich kup na ulicach. Pod obdrapanymi budynki wysiadują żebracy i obłąkani. Później zostawiamy bagaże, jemy obiad i odpoczywamy a starówka Panamy zaczyna się zmieniać. Spostrzegamy nagle, że na Casco Viejo dokonywana jest rewitalizacja, wiele przepięknych kamienic odzyskało swój dawny kolonialny blask, że ludzie są bardzo mili, że na ulicy tyle się dzieje. Kobiety chodzą na zakupy z papilotami na głowie, w bramach grube Murzynki robią na taborecie mani- i pedicure, przy ołtarzu Matki Boskiej klęczy kobieta, która pali kubańskie cygaro, pluje rzęsiście i szepcze modlitwy będące lokalną odmianą santerias. W barze dyskutujemy przy piwie z miejscowymi o próbie zamachu stanu w Ekwadorze. Nieodnowione kwartały Casco Viejo przypominają mi zdjęcia starej Hawany. Wypłowiałe płaty farby, stare samochody zaparkowane na dziurawym bruku, chaotycznie pociągnięte kable i linie telefoniczne rzucone w poprzek ulicy. Chłopaki wysiadujący przed klatkami schodowymi, ubrani jak Daddy’n’Yankee albo Don Omar, gwiazdy reggaetonu, słuchający muzyki z komórek.
Jest takie miejsce, Paseo las Bóvedas, z którego można zobaczyć wszystkie elementy układanki składającej się na Panamę: wieżowce po drugiej stronie zatoki, stare kamienice Casco Viejo i statki czekające na morzu w kolejce na przepłynięcie Kanału Panamskiego. Stamtąd widać, że Kanał jest dla tego kraju wszystkim. Panama nigdy by nie powstała, gdyby Stany Zjednoczone nie chciały zarobić na jego budowie. Zbuntowały kolumbijską prowincję przeciwko macierzy, gdyż rząd kolumbijski nie chciał przyznać im koncesji na budowę kanału. Gdy Panama w 1903 roku ogłosiła niepodległość, USA szybko uznały nowy rząd i zablokowały drogę morską, pozostawiając Kolumbię bezradną. Przemarsz wojska przez Darien Gap trwałby zbyt długo. Tak więc bez kanału nie byłoby Panamy, nie byłoby wieżowców po drugiej stronie zatoki, gdzie mieszczą się międzynarodowe firmy, nie byłoby pieniędzy na rewitalizację Casco Viejo, nie byłoby też czekających u wybrzeża ogromnych statków transportujących dobra z całego świata. Obecnie Kanał Panamski jest rozbudowywany, aby jeszcze zwiększyć jego przepustowość. Myto za przepłynięcie Kanału zależy od tonażu statku. Rekord należy do amerykańskiego transportowca, który w 2008 roku zapłacił za bilet 331.200,00 USD. Najmniej zapłacił amerykański podróżnik, który w 1928 roku przepłynął przez śluzy wpław. Bilet kosztował 36 centów.
Michał

Wampir z Panamy. Lubi pozować.

Śluza w Kanale Panamskim.
Gratuluję jubileuszu! Miałam trochę zaległości, ale już jestem z powrotem. Zmartwiłam się waszą chorobą, choć wiedziałam już o tym wcześniej od pani Kasi, dobrze, że to już za wami. Panama urokliwa, ta mieszanka starego z nowym bardzo ciekawa. No i piękne kobiety…
Uściski
Monika
Drága gyermekeim!
Anyátokkal együtt olvastuk a 1OO. részt.
Együtt izgultunk, hogyan is végződik a történet! Élveztem ahogyan a Klára lefordította az egész irásotokat! JÓÓÓÓÓÓÓ,
Szuper!!! Tetszik. Míg anyud keresgélt a neten, én sütöttem finom lángost neki! Gyertek már haza!!!!!!! 🙂 🙂 Itt is van
kosz piszok, hányás, kutyaszr, mondjuk Budapesten!!!
Vár a vadászház is Titeket!
Millió puszi: Klára, Gitka!!!! MÁté, Kriszti, Anyukám, és mindenki akit ismertek!! ..biztos a Bogdán is de ő nem jött el!!
Witam serdecznie Monikę , czułam się osamotniona :):)
należą Wam się gratulacje bezapelacyjnie! 100 wpisów to już prawie materiał na całą książkę- a ja dawno Wam nie przypominałam jak ważne jest abyście ją wydali!
A Wy coraz bliżej cywilizacji….
na F prywatnie coś jeszcze,
całuski ,K