Po wyjściu z samolotu oblepił nas brud. Brud, który unosi się w powietrzu i wdziera w każdą szparę. Ujrzałam mężczyznę z przetłuszczonymi włosami i wąsem oraz rząd brudnych krzeseł plastikowych. Nie ma wątpliwości, wylądowaliśmy w Indiach. Po dzikiej przejażdżce taksówką dojechaliśmy do Paharganj, backpackerskiego getta Delhi. Tym razem nie przeżyłam takiego szoku jak za pierwszym razem, choć niewiele się zmieniło. Błąkające się krowy, watahy bezpańskich psów, bezdomni śpiący na ulicy, nieliczni otępiali hindusi i ciemność.
W nocy dzielnica wciąż wygląda jak po wybuchu bomby atomowej. W dzień ulice pełne są żebraków z różnych szajek. Bez przerwy natykamy się na te same osoby: dziewczynę z poparzoną kwasem twarzą i dwójką maluchów, starszego pana z powykrzywianymi jak drzewko bonsai nogami, eunuchów o wymalowanych twarzach, w kobiecych sari, kilku bardzo naćpanych chłopaków i pana, którego „coś dobrego dziś spotkało”. Ten pan jest bardzo malutki, gdyż ma cienkie pozbawione mięśni nogi i ręce. Nie może chodzić ponieważ jego ciało to same kości. Jeździ więc na niewielkiej płycie z kółkami i z dołu patrzy na pędzący świat, umyka spod kopyt świętym krowom i żebrze. Łatwo się o niego potknąć. Dziś „coś dobrego go spotkało”. Para starszych Niemców nie dała mu pieniędzy, nie kupiła mu też niczego do jedzenia. Niemcy najzwyczajniej w świecie zaprosili go na eleganckie śniadanie w restauracji, traktując go przy tym z największym szacunkiem, niczym honorowego gościa. Otworzyli drzwi restauracji, wczołgał się pan, którego „coś dobrego dziś spotkało”. Mógł wybrać stolik, wspiął się na krzesło i znalazł się nagle na równi z innymi, przez chwilę nie musiał patrzeć na świat z perspektywy żaby. Potem kelner wręczył mu menu, wybrał własny zestaw śniadaniowy, a jego dobrodzieje darzyli go największą atencją i powagę, jak gdyby śniadanie z pełzającym po brudnej delhijskiej ulicy niedotykalnym było najnaturalniejszą w świecie czynnością. Podczas konsumpcji ta trójka prowadziła żywą rozmowę. Pan, „którego coś dobrego dziś spotkało” poczuł się na chwile człowiekiem. Ta scena była niezwykle wzruszająca. Myślę, że trzeba mieć niezwykle dużo w sobie dojrzałości, żeby tak postąpić. Dojrzałości, odwagi i trzeba otworzyć się na ten przedziwny mikro świat indyjskich ulic.
Agi

Czerwony Fort.

Hmmm...

Dehli nocą.
Hej,
szkoda, że nie jestem wydawcą. Wydałbym Wasze opowiadania. „coś dobrego” jest fantastyczne. Dawno już nie miałem takiego wrażenia jak kiedyś czytając dawno temu „12 opowiadań tułaczych” G.G. Marqueza. juz po pierwszych zdaniach wsiąknąłem w pieknie i wyraziście naszkicowany klimat. później sedno, które zostaje na długo wyraźne, czyste i mądre.
Trzymam za Was kciuki i ciężko się zastanawiam, czy nie ulec kreowanej przez Wilkinsona modzie, na znak solidarności z Wami 😉
Rafał
kochani!! gdzie nowe wpisy i foty ja juz sie nie moge doczekac!!! do roboty!!