Droga Mleczna

Playa del Carmen, 8 grudnia 2010

Z Chiapas wyjechaliśmy późnym popołudniem, w konwoju. Trzy autobusy z pasażerami i dwa samochody policji federalnej, otwierające i zamykające konwój. Nocą zdarzają się napady na podróżnych, bandyci podszywają się pod zapatystów i pobierają „podatek na rewolucję”, łupiąc wszystkich bez pardonu, Majów i turystów. Na dworcach autobusy zbijają się w większe grupy i pod eskortą wyjeżdżają z najbiedniejszej prowincji Meksyku.

Jest już zmrok, konwój sunie wąską, krętą drogą, zjeżdżając z gór. Ostry deszcz zacina w szybę, o którą opieram głowę. Wszystko wokół jest rozmazane, jedynie czerwono-niebieskie światło policyjnej syreny jadącego przed nami samochodu odbija się na mojej twarzy. Jedziemy na Półwysep Jukatan szukając słońca i ciepła przed powrotem do domu.

Jazda w konwoju powoduje, że myślę o bezpieczeństwie w Meksyku. Ostatnio w kraju dzieje się źle, jeśli nie bardzo źle, szczególnie na północy. Masakry emigrantów zmierzających do Stanów Zjednoczonych z całej Ameryki Środkowej. Zabójstwa dziennikarzy i polityków, którzy ośmielają się walczyć z zorganizowanymi grupami przestępczymi. Bezradność prostych ludzi, żyjących na północy kraju, gdzie małe miejscowości wyludnione są praktycznie z mężczyzn. Wszyscy wyjechali do pracy u Wielkiego Brata a ci co zostali są bezwzględnie podporządkowani bandytom. Napaści na imprezy domowe w Monterrey często połączone z egzekucją wszystkich gości. Wybór kolejnych ofiar odbywa się przez Facebooka. Z gazet czytanych podczas długich godzin w autobusach, wyłowiłem dwie historie, które szczególnie zapadły mi w pamięć:

Zakochana para z Monterrey bierze ślub. W wynajętej pod miastem restauracji odbywa się weselny obiad. Po zakończeniu imprezy młodzi zbierają się do powrotu do hotelu, gdzie mają spędzić noc poślubną. Panna młoda, nazwijmy ją Jimena, przezornie zdejmuje drogą biżuterię: kolię, kolczyki i pierścionki. Chowa skarby do kasety, którą ukrywa pod tylnym siedzeniem. Wyjeżdżają na drogę krajową nr 54. Docierają do bramek na autostradzie, przed nimi korek. Jakiś mężczyzna chodzi od samochodu do samochodu. Jimena myśli, że to pracownik firmy pobierającej peaje (myto za autostradę). Myli się. Mężczyzna, a raczej cała grupa mężczyzn uzbrojonych po zęby, rabują wszystkich po kolei. Ale młodzi orientują się dopiero gdy jest już bardzo blisko. Zbyt blisko, by cokolwiek zrobić. Oddają wszystko co mają w kieszeniach, łącznie ze szminką i ozdobną zapalniczką. Jednak ku przerażeniu Jimeny, mężczyzna mówi chropowatym głosem:

– Pani biżuteria, señora.

Jimena najwyższym wysiłkiem woli opanowuje drżenie głosu. Jaka biżuteria? Przecież, jak widzisz, nie mam żadnej biżuterii.

Mężczyzna sięga po telefon komórkowy i podtyka ekran pod nos kobiety. Na ekranie zdjęcie Jimeny, zrobione podczas ślubu. Panna młoda w przepięknej kolii i kolczykach od kompletu uśmiecha się do gości.

-Ta biżuteria, señora.

Druga historia jest jeszcze smutniejsza. Don Alejo to stateczny obywatel, mający 77 lat, właściciel prosperującego tartaku i zapalony myśliwy. Mieszka na swoim rancho, na południe od Monterrey. Pewnego słonecznego dnia pod jego okazały dom zajeżdżają dwa samochody, z których wysiadają bandyci. Oznajmiają staruszkowi, że ma 24 godziny na opuszczenie swojego domu, który zostaje przejęty przez znany z okrutności gang, Las Zetas. To rzekłszy, odjeżdżają. Staruszek przez pewien czas zastanawia się, co począć. Ostatecznie odrzuca pomysł pójścia na policję. Po co? Tajemnicą poliszynela jest korupcja meksykańskiej policji. Zbiera więc pracowników swojego rancho i oznajmia, że jutro daje wszystkim dzień wolny. Następnie przygotowuje się do obrony: przy każdym oknie i w rogach domu rozmieszcza naładowaną broń. Od świtu oczekuje bandytów w swojej posiadłości. Kilka dni później, gdy rancho zajęła policja federalna, znaleziono w hacjendzie Don Alejo, podziurawionego kulami i poszarpanego odłamkami granatów. Wokół domu naliczono cztery trupy gangsterów i dwóch nieprzytomnych, rannych. Don Alejo drogo sprzedał swoje życie. Kilka dni później był bohaterem narodowym. Ma już swoje hasło w Wikipedii. Ale nie zmienia to faktu, że nie żyje a ludzie w Meksyku są bezbronni wobec przemocy.

Na szczęście dla nas większość tych ponurych historii ma miejsce na północy kraju, tysiące kilometrów od Jukatanu, na który docieramy następnego dnia. Nieopodal miasta Tulum znajduje się system podziemnych jaskiń (cenotes) w wapiennych skałach, zalanych wodą. Majowie wierzyli, że jaskinie te stanowią wrota do świata zmarłych, Xibalba. Zakładamy akwalung i zagłębiamy się, tym razem w słodką wodę. Majski bóg rzeki, Chaaka wpuszcza nas do swojego królestwa, składającego się z wody i skał krasowych. Przez liczne otwory w skałach do środka wpadają promienie słońca. Załamują się na tafli wody i zagłębiają w krystalicznie czystą toń, ukazując fantazyjne formacje skalne, pomiędzy którymi dyskretnie przemykają, nie chcąc zakłócać spokoju zmarłym. Wąskie korytarze, przestronne komnaty, stalaktyty i stalagmity, jaskiniowe ryby, wiele innych kształtów, których nazewnictwo musiałbym zaczerpnąć od doświadczonego speleologa, wszystko to oszałamia nas. Płyniemy głęboko w kawernie, rozpraszając ciemność latarkami. Czasem robi się zupełnie jasno a gdzieś wysoko w górze rysują się sylwetki łopoczących nad grotami drzew. Kiedy indziej wąski korytarz prowadzi w nieznane a bąble powietrza wypuszczanego przez regulator wędrują pod sklepienie i tworzą bańki, które wydają się powierzchnią wody.

Następnym przystankiem jest wyspa na Morzu Karaibskim – Cozumel. Zapisujemy się na zaawansowany kurs płetwonurkowy. Pod okiem pokrytego tatuażami Pablo zaliczamy wszystkie specjalizacje: nurkowanie na 30 metrach, nurkowanie w prądzie morskim, obsługa kompasu pod wodą, w korytarzach rafy koralowej oraz wspaniałe nurkowanie nocne.

Godzinę po zachodzie słońca wysiadamy z taksówki przed jednym z wielkich hoteli-molochów. Idziemy w piankach przez środek baru, taszcząc akwalung, latarki, płetwy i maski. Przepychamy się między pijącymi przy barze Amerykanami, chcemy skorzystać z długiego, hotelowego pomostu. Na jego deskach, przy światłach zacumowanego daleko od wyspy „Titanica”, na którym kładzie się właśnie spać trzy tysiące turystów, sprawdzamy sprzęt. Skaczemy do morza. Odpływamy od brzegu, pod wodą nie jest całkowicie ciemno, gdyż na niebie świeci księżyc. Tropimy śpiące ryby ukryte pod koralem, pod piachem, pod zbutwiałym drewnem. Młoda ryba-balon, rozbudzona snopami światła latarki jest tak zdezorientowana, że pływa w kółko. W pewnym momencie Pablo dostrzega jakiś ruch. Gdzieś w oddali rozlewa się jasna plama. Kierujemy snopy latarek na ruchomy obiekt. Ośmiornica! Po chwili widzimy wnikliwie przyglądające się nam niebieskie oko i duży nos. Biała masa, podświetlona latarką, mieni się na jasnozielony kolor. Porusza się skokami wybijając się w górę po czym opada łagodnie w dół, macki podwijają się i falują. Jak zahipnotyzowani wpatrujemy się w jej taniec, podążając za nią. Ośmiornicy nasze towarzystwo nie jest jednak na rękę, najwyraźniej przeszkadzamy. Składa wszystkie macki wzdłuż i ustawia się w pozycji poziomej, jak kałamarnica, po czym miękkimi ruchami płynie niczym sprężyna. A my za nią. Zielony kolor przechodzi czasami w łagodny fiolet.

Ośmiornica zmienia taktykę i przywiera do grubej kłody drewna zalegającej na dnie morskim. Unosimy się nad nią we troje i patrzymy zafascynowani na wielki kinol. Nagle ośmiornica podbija się lekko w górę i błyskawicznie wypuszcza w stronę Agi mackę, która zwija się jednak w ostatniej chwili, nim dosięgnie maski. Mimo to, Agi odskakuje i wynosi ją prawie ku powierzchni. Nie wiemy czy chciała się przywitać, czy też przywrzeć do maski. Lepiej nie ryzykować. Zostawiamy ośmiornicę, pozwalając jej spokojnie dokończyć łowy.

Na zakończenie, nim jeszcze powrócimy do brzegu, wszyscy gasimy latarki. Unosimy się w głuchej ciszy, otoczeni ciemną tonią. Słyszę tylko miarowy odgłos powietrza wypuszczanego przez ustniki i moje własne tętno. Gdy nasze oczy przyzwyczajają się już do ciemności, zauważamy migoczące iskierki, które szybko nikną w wodzie. Pojawiają się przy każdym szybszym ruchu ciała. Toniemy w gwiezdnym pyle, podążamy drogą mleczną. Ale już niedługo będzie trzeba zejść na ziemię.

Michał

Rajskie plaże w Tulum.

Rajskie plaże w Tulum.

2

Miała być rozgwiazda, wyszedł rozjazd.

Miała być rozgwiazda, wyszedł rozjazd.

Wejście do Xibalba - krainy zmarłych.

Wejście do Xibalba - krainy zmarłych.

Zmęczenie po nocnym nurkowaniu.

Zmęczenie po nocnym nurkowaniu.

7

8

2 Responses to “Droga Mleczna”


  • Cień Michała na piasku wygląda jak rysunki na majskich ścianach,uproszczona rzeczywistość:)
    Dobrze ,że odpoczęliście przed powrotem, czeka Was w domu powrót ze snu na jawę i mocno szaro-bura rzeczuwistość za oknem.Napaśliście oczy kolorami , więc powinno wystarczyć na jakiś czas, wrażeń i wspomnień też.
    Pisząc w imieniu czytelników upraszam gorąco o wpisy podsumowujące na koniec, parę naj ….krótko a my odnajdziemy sobie żródłowe opisy- taki konkurs na znajomość blogu:)
    czekamy naprawdę na Wasz komentarz końcowy:):)
    całuski, K

  • Smutne, że taki piękny kraj jest tak trudny do życia. I że trzeba oddać życie w obronie własnego domu… Jakoś uroda tych miejsc nie równoważy mi tego poczucia zagrożenia. Dobrze, że już was tam nie ma.
    Dołączam się do prośby Kasi o wpisy podsumowujące, byłoby pięknie wiedzieć jakie momenty z tej podróży utkwiły najbardziej w waszej pamięci, które was odmieniły w jakiś sposób a które rozbawiły do łez.
    Uściski
    M.

Leave a Reply