Cuzco, 24 lipca 2010
Siedzi Jezus Chrystus, siedzi dwunastu Apostołów. Jezus trzyma w dłoni pajdę chleba. Na dość pustym stole rozrzucone są owoce, stoją puchary z winem, a na samym środku białego odświętnego obrusu stoi srebrny półmisek. Na nim pieczona świnka morska z wystawionymi przednimi zębami, gotowa do Ostatniej Wieczerzy. Tą scenę można obejrzeć na freskach katedry w Cuzco. Podobne danie można ujrzeć na wielu peruwiańskich stołach podczas niedzielnych i świątecznych obiadów. Mięso jest niezwykle delikatne, a przypieczona skórka stanowi prawdziwy rarytas.
Oparliśmy się za to koktajlowi z żaby. Coś w środku po prostu krzyczało „Nie!”. Ale „Tak” mówi wielu mieszkańców Peru, szczególnie mężczyzn. Nic prostszego. Rano, w drodze do pracy, wstępuje się na rynek i „Dos ranas por favor” (Dwie żaby proszę.), potem do kawiarni. Kelner zdziera z nich skórę, a następnie z bananem i odrobiną miodu wrzuca je do sokowirówki. Dwie minuty i eliksir gotowy. Pewien kierowca busika zasypiając za kierownicą zapewniał Michała, że pije taki codziennie, co wspomaga koncentrację. Do starej Indianki sprzedającej żaby i ogromne czarne larwy na Mercado Central podchodzi młoda dziewczyna, prosi o trzy żaby. Sprzedawczyni podaje jej zakup w foliowym woreczku. Zagaduję dziewczynę. Obie wybuchamy śmiechem gdy dowiaduję się, że dziewczyna potrzebuje płazów na lekcję anatomii.
Stara Indianka sprzedaje żaby w sektorze kukurydzianym. W Peru jest około 50 odmian kukurydzy, w wielu kolorach i kształtach. Jest ona komponentem niemal każdego peruwiańskiego dania. Nawet pita tu w postaci kompotu chicha morada sporządzona jest na bazie purpurowej odmiany. Nie wspomnę już o chicha, czyli fermentowanym soku z kukurydzy, przyrządzanym już za czasów inkaskich, który do dnia dzisiejszego cieszy się ogromną popularnością podczas fiest. Niegdyś kukurydze na chiche przeżuwały szczerbate kobiety, dziś produkuje się go bardziej higienicznie, choć podobnie jak niegdyś zwala z nóg. Chicha kosi całe wsie.
Cuzco, pępek świata, byłe centrum dowodzenia Imperium Inkaskiego, stolica Świętej Doliny. W XVI w. zdobyte przez Pizzaro, stało się następnie perłą architektury kolonialnej. Miasteczko jak ze snu. Wypieszczone, spójne i zjawiskowo wręcz piękne. Niby kolorowe Cuzco, w rzeczywistości jest biało czarne. Słońce prowadzi tu codzienną grę w kolory. Ta sama strona ulicy, która przed południem pogrążona jest w ciemnościach, po południu rozpala się mocnym andyjskim słońcem. Za pomocą jednego kroku można przejść z zimnego mroku w świat jasności i ciepła. Mnie przez miasto prowadzi słońce, wyznacza moje ścieżki. Cienie omijam dalekim łukiem. Niewiele jest rzeczy przyjemniejszych na świecie niż wystawić twarz ku słońcu na zatłoczonej Plaza de Armas. Tutaj, podobnie jak na setkach innych placów Ameryki Łacińskiej przychodzi się, aby nic nie robić, aby siedzieć i absorbować promienie, ciepło. Czasami zjeść kolorową galaretkę z bitą śmietaną lub dać wyczyścić sobie buty, ale najczęściej po nic. Dla rozrywki można zamienić kilka słów z nieznajomym, odpowiedzieć uśmiechem na uśmiech i to wszystko. Czasami myślę sobie, że w Europie też przydałyby się takie place. Place na które ludzie przychodziliby tylko po słońce. Patrząc na tutejsze słońce nabiera dla mnie sensu nabożny szacunek jakim Inkowie obdarzali Inti. W Cuzco jest coś jeszcze. Coś, czego człowiek w pierwszej chwili nie jest w stanie zdefiniować. Unosząca się w powietrzu energia. To powiew wiosennego powietrza, zapowiedź pozytywnej zmiany, odrodzenia i radości.
Dla mnie jest to miejsce zupełnie specjalne, mój pierwszy dłuższy kontakt z Ameryką Południową, rodzina z którą się zżyłam, przyjaciele, romanse, imprezy do rana. Nie zapomnę nigdy widoku Plaza de Armas widzianego rankiem z małego okna klubu „Mythology”. Najpierw cały plac się rozjaśnia, potem padają pierwsze promienie słońca, od tyłu przebijają ażurową dzwonnicę monumentalnej, szerokiej katedry. Powoli rozchodzą się drobni sprzedawcy gum do żucia, cukierków i papierosów na sztuki, którzy pracowali na nocną zmianę skupiając się jak ćmy przy rozstawionych po kątach placu klubach i dyskotekach. Ich miejsce zajmują sprzedawcy czekoladowego ciasta, które dobrze się sprzedaje wśród turystów. Od czasu do czasu plac przecinała zmęczona całonocną balangą grupka turystów, jedna mieszana para, turystka z miejscowym, i śpieszący już do pracy ludzie. Gdy Plaza zalewa się już zupełnie słońcem, do boju przystępują liczni naganiacze, na wycieczkę, do restauracji na śniadanie, do nowo otwartego super hotelu z gorącą wodą 24h na dobę.
Michał pojechał obejrzeć Machu Picchu. Zostałam z moim ukochanym miastem sam na sam. Pomimo spędzonych tu sześć lat temu tygodni, Cuzco wciąż stanowi dla mnie zagadkę i chyba tak już zostanie. Zawsze na powrót gubię się w labiryncie jego wąskich wyłożonych kobaltem ulic, kamiennych ścian zbudowanych z idealnie pasujących do siebie ogromnych głazów, które za sprawą cudownej inkaskiej mocy stwórczej (brak betonu, ani żadnego spoiwa) od szesciuset lat stoją nienaruszone. Z ogromną radością wspinam się po stromych uliczkach. Próbuję się utrzymać na wąskich kamiennych chodnikach, na których z ledwością mieści się jeden pieszy i trzeba uważać na pędzące tradycyjnie ubrane Indianki z gór, które w pasiastych chustach na plecach noszą niemowlęta albo inne pakunki. Mieszkanki górskich wiosek są raczej nieśmiałe, ciężko z nimi nawiązać kontakt. Czasami tylko obdarują rozmówcę świetlistym uśmiechem i wtedy przez krótką chwilę słońce odbija się w złotych koronkach, które niczym ramki oprawiają ich białe zęby. Jednak, gdy z naprzeciwka zbliża się rozpędzona Indianka, a jej dwa zakończone pomponami warkocze wysoko podskakują do góry, to trzeba szybko zejść z drogi. Indianka, choć drobna, jest jak walec, nigdy nie ustąpi.
Długo kluczę ulicami miasta w poszukiwaniu mojej ulubionej restauracji „Los Perros”. Niestety, fantastyczny niegdyś wystrój uległ zmianie. Poprzednio obszerne wnęki w ścianach wypełnione były powyginanymi, kolorowymi gromnicami. Dziś ich miejsce zajmują eleganckie gablotki z winem. Kiedyś była to jedyna restauracja na tej ulicy, teraz są ich dziesiątki. Wszystkie włoskie, ale serwujące dania kuchni meksykańskiej i lokalnej.
Spaceruję na Plaza San Blas, kameralny, hipisowski placyk jak zawsze pełen jest sprzedawców biżuterii. Jeden z kolorowo ubranych mężczyzn gra na gitarze. Nieopodal rozstawiła swoje aluminiowe gary stara Indianka. Gdzie są gary tam restauracja. W menu jedna pozycja, pożywny rosół z ćwiartką kurczaka. Coraz to węższymi uliczkami wspinam się wyżej i wyżej. W końcu schody donikąd się kończą, nie ma dalszej drogi. Wokół są już tylko góry na których starannie wypalony jest herb miasta, dumny napis „Viva El Peru glorioso”. W malowniczej dolinie morze czerwonych, glinianych dachówek, w samym środku pustoszejąca już Plaza de Armas. Słońce powoli znika za pagórkami, nie ma do czego wystawiać już twarzy. Nie mogę się już doczekać aż jutro wzejdzie znowu i rozpocznie swój codzienny rytuał, grę w kolory.
Agi

Sprzedawczyni ziołowych naparów na różne dolegliwości - bardzo popularne w Peru.

Próba przed parafialnym teatrem przy Iglesia de San Pedro.

Plaza de Armas.

Tańce uliczne.

Ulice Cuzco.

Oranżada po peruwiańsku czyli Inca Kola.

Iglesia de la Compania de Jesus.

Różne odmiany choclo czyli kukurydzy.

Rocznica ślubu czy komunia święta?

Panie, kup Pan robaka, świeże są. Żaby też mam, na soczek.

Pani bardzo się oburzyła, że robię jej zdjęcie, ale przeszło jej, gdy dowiedziała się, że chodziło o venta de cuy czyli sprzedaż świnki morskiej.

Świnka morska, gotowa do pieczenia.
Agi, z takim uczuciem piszesz o Cuzco, widać, że naprawdę kochasz to miejsce i jesteś szczęśliwa, że tam wróciłaś. Chyba zostawiłaś tam kawałek duszy.
Ściskam
Monika
P.S. Ale świnek morskich chyba bym nie spróbowała…
Swinki!!!!!zgroza!!!! takiego kulinarnego poświęcenia to chyba nikt nie może od Was wymagać.Nie wierzę , że je zjedliście delektując sie chrupiącą skórką, bullshit:)
Podoba mi się zdjęcie z Waszymi cieniami i dachami Cuzco,
słońce pada z właściwej strony:) Wy chyba wędrujecie kierując się słońcem, zeby mieć najlepsze światło do ujęcia, hmm?
całuski K
P.S. bardzo jestem ciekawa nastepnego wpisu Michała z Machu Picchu.