
Labuanbajo, 6 lutego 2010 Przypomina mi się fragment z „Pinokia”, gdy drewniany chłopiec ląduje w brzuchu wieloryba. To co widziałam wydawało się podobnie niewiarygodne jak przygoda drewnianego chłopca. Trzymałam się palcami maleńkich wypustek w martwych koralach, aby oprzeć się lekkiemu prądowi. Nie wierzyłam własnym oczom, spektakl, który rozgrywał się jakieś dwa metry od mojej maski był absolutnie powalający. Tyle wdzięku, gracji i piękna. Cztery ogromne (3-4 metrowe) manty (manta ray) nieśpiesznie dokonywały porannej toalety. Powiewały na zmianę białymi brzuchami i ciemnymi grzbietami unosząc się niczym motyle nad naszymi głowami, harmonijnie i nieśpiesznie machając płetwami. Gdy myślałam, że nie można mieć już więcej szczęścia napotykaliśmy na kolejne i kolejne grupy tych ogromnych ryb. Byłam tak przejęta tym poetyckim widowiskiem, że niewielki […]
Przeczytaj resztę wpisu...