Salvador da Bahía, 18 czerwca 2010
Jest wtorek, dochodzi 15.00. W mieście panuje dziwne napięcie. Pomimo 36 °C i palm czuję się nieco jak w domu, tuż przed Wigilią Świąt Bożego Narodzenia. Na ulicach pustki. Osób, które jakimś nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności wciąż przemierzają dzielnice Salwadoru jest naprawdę niewiele. Wsiadamy do autobusu. Kierowca jest wyjątkowo nieuprzejmy, wybucha między nami mała awantura, o drobne. To pierwszy raz kiedy spotkaliśmy się z objawem chamstwa ze strony zazwyczaj bardzo pomocnych i uprzejmych Brazylijczyków.
Ale puszczamy to w niepamięć. Jak facet ma się nie denerwować jak za dziesięć minut rozpocznie się spektakl. W rolach głównych wystąpią hołubieni przez cały kraj Canarinhos, czyli Kanarki – narodowa reprezentacja Brazylii w futbolu, a on siedzi za kierownicą. Czy można mieć większego pecha?
Piłka nożna jest dla Brazylijczyków świętością. Pracownicy wszystkich firm są zwalniani z obowiązków na czas meczu, nigdy zresztą nie wracają już tego samego dnia do pracy. Ruch uliczny prawie zupełnie zamiera, nie sposób złapać taksówkę. W restauracjach kelnerzy nie obsługują klientów. Czy znaczy to, że w Brazylii wszyscy znają się i lubią piłkę nożną? Wcale nie, kilkukrotnie spotkałam się z tym, że najgłośniej kibicujące kobiety nie miały nawet pojęcia z kim grają Kanarki, nie mówiąc o tym kto strzelił gola dla Brazylii. Ale nawet laicy i ignoranci biorą udział we wszelkich piłkarskich wydarzeniach ponieważ to jest kluczowy aspekt brazylijskiego stylu życia. Mecz ogląda się albo z przyjaciółmi albo z rodziną. Dzielnice miast brazylijskich prześcigają się w dekoracji ulic. Cały Salwador tonie w trawiasto-słonecznych barwach. Żółto-zielony, gęsty dywan proporczyków powiewa nad głowami na każdej niemal ulicy. Ogromne flagi Brazylii, wymalowane farbą olejną lub choćby kredą, pstrzą jezdnie. W narodowe barwy wymalowane są nawet krawężniki. Piękne, żółte słońce na zielonym tle pokrywa nawet włoską sałatkę na szwedzkim stole baru, w którym zjedliśmy dziś obiad.
Wysiadamy w dzielnicy Barra, gdzie rozstawiony jest gigantyczny telebim i gdzie od wczesnych godzin porannych trwa impreza. Tutaj, tuż przy plaży, deptaku i romantycznej latarni morskiej, spod której zakochane pary codziennie oglądają zachód słońca rozstawiono też kilka ogromnych trybun. Głośna samba zagłusza myśli. Przed nami rozciąga się żółto-zielone morze tysięcy kibiców. Mężczyźni noszą koszulki z numerem ulubionego piłkarza, króluje Kaká. Kobiety są bardziej finezyjne i barwy narodowe, poza ubraniem, pojawiają się na powiekach, na sztucznych rzęsach, czółkach a’la Pszczółka Maja, kolczykach, okularach, kapeluszach, opaskach, chustach po prostu wszystkim co da się w ogóle pokryć kolorem. Naturalnie my też mamy po koszulce reprezentacji, co sprawia, że od samego rana mieszkańcy Salwadoru krzyczą za nami z szerokimi uśmiechami „Amigos do Brasil!”, potem wystawiają kciuk do góry w geście aprobaty i musimy zbijać ogromne ilości piątek.
W chwili kiedy myślę, że nie ma szans, żebyśmy w tym zamieszaniu odnaleźli naszą ekipę z Couchsurfing na plecy wskakuje nam piątka głównych działaczy, niczym drużyna piłkarska w radości ze strzelonego przez siebie gola. Porywają nas w dziki taniec, obcałowują i głośno krzyczą. Zresztą podobnie witamy się za każdym razem gdy się z nimi spotykamy. Mieszkańcy Zatoki są najbardziej ekstrawertycznymi, radosnymi i zabawowymi Brazylijczykami, co daje im czołowe miejsce na świecie w kategorii otwartości.
Rozpoczyna się mecz. Brazylia gra z Koreą Północną. W najbardziej emocjonującym momencie gry wysiada dźwięk, więc oglądamy niemą rozgrywkę. Niedługo potem gaśnie obraz. Kończy się na kilku cichych gwizdach. Zaraz potem tłum odwraca się do tyłu w stronę małego, dodatkowego ekranu i nikt nie robi draki. Brazylijczycy mają ogromne pokłady tolerancji i niełatwo wyprowadzić ich z równowagi. Nagle słyszymy przeciągnięte w typowo brazylijski sposób – „Goooooooool!.” Tłum ogarnął szał. W górę lecą czapki, toby, butelki, klapki. A na plecach czuję litry piwa i Coca-Coli. Mój Kaká się poplamił.
Zwycięstwo, nawet nie spektakularne, jest powodem do świętowania. Na deski rozstawionej przed nami sceny wchodzi Banda Eva, najlepszy zespół w Bahía grający podczas każdego karnawału. Zabrzmiała samba. Tysiące ludzi, którzy jeszcze przed chwilą obgryzali paznokcie, zagryzali usta, zaciskali pięści drepcze teraz w miejscu kołysząc biodrami. Wzburzone nieco podczas meczu morze ludzi rozkołysało się teraz na dobre. Tańczą ze sobą pary, tańczą nieznajomi. Na placu panuje potworny ścisk, ale nie widać agresji, chamstwa, czy pijaństwa. Jest tylko radość, żółty i zielony. I tak do późnej nocy.
Agi

Rozgrzewka przez meczem.

Nawet bahianas ubrały się na ten dzień w barwy narodowe.

Szwedzki stół w restauracji na Pelourinho w dniu meczu.

Kibice z Couchsurfing.

Na początku Brazylia nie grała zbyt dobrze..

Agi i Pedro.
Ja też gladałam mecze półfinałowy i finałowy w pubie w towarzystwie wielu amatorów piłki nożnej , w tym wielu kobiet , które pewnie tak samo jak ich brazylijskie koleżanki nie całkiem wiedziały ,którzy to „nasi” i na którą stronę boiska nasi grają.Za to atmosfera była chyba podobna, kobice zywiołowo reagowali i ogólnie piłka nożna jako wydarzenie społeczne jest bardzo ciekawym zjawiskiem.Z prawdziwą radością donoszę, ze za” naszych” najpierw kibice w pubie uznali Urugwaj a w finale Hiszpanię:)) czyli południowy temperament i styl gry górą.Radość ze zwycięstwa Hiszpanów była wielka i prawdziwa.
cd na facebooku:),
całuski K
NAJWAŻNIEJSZE TO FAJNA ZABAWA I PRZEŻYCIA W RYTMIE SAMBY I NARODOWEJ EUFORII BRAZYLIJCZYKÓW JAKIM JEST PIŁKA NOŻNA U NAS TEZ SA UPAŁY DO 33 STOPNI PRAWIE JAK W BRAZYLII
SERDECZNIE POZDRAWIAMY
RENATA ADAM