Bujany fotel

Cartagena de Indias, 23 września 2010

Nawet nazwa tego miasta przesycona jest romantyzmem. Cartagena de Indias. Pięknie brzmi, tak kwieciście, egzotycznie i tajemniczo. Grube mury nasączone wilgocią jak gąbka, noszą na sobie dziesiątki warstw kolorowej farby. Odmalowane, bardzo krótko cieszą się elegancją. Na zmianę palone są słońcem i obmywane silnie zacinającym deszczem. Deszczem, który leje się potężnymi strumieniami, targany wiatrem zmienia często kierunek. Czasami pada wręcz od dołu. Wtedy ulice, wzdłuż których na tarasach swoich skromnych domów przysypiają w bujanych fotelach mężczyźni z grubymi cygarami w ustach, zamieniają się w rwące rzeki. Każda z tych warstw farby widziała swoje. Konkwistadorów, ogromne ilości złota, okrutne procesy inkwizycji, skorumpowanych biskupów, czarnych niewolników zakutych w łańcuchy, bezwzględnych piratów, sławnych korsarzy z Francisem Drakiem na czele, a może nawet Florentina Arizę i Ferminę Daza, tych z „Miłości w czasach zarazy” Marqueza.

Właśnie ta książka przeczytana lata temu sprawiła, ze zamarzyłam o Cartagena de Indias (choć Marquez nie nazwał jej po imieniu). O kamiennych posadzkach, ułożonych w biało-czarną szachownicę, o pełnych palm dziedzińcach domów, które przez wąskie bramy uwodzą przechodniów kojącym chłodem. O pustych, jakby w czasach zarazy, placach i zatłoczonych, ciągnących się wokół nich portykach, pod którymi mieszkańcy próbują schronić się przed słońcem. Kaskadach kolorowych kwiatów wylewających się z balkonów o pięknych rzeźbionych balustradach. Potężnych murach obronnych najeżonych starymi armatami, o najpotężniejszej fortecy obronnej kontynentu górującej nad miastem. Taką Cartagenę wybudował w mej wyobraźni Marquez i właśnie taka jest. Brakuje tylko zaczarowanej papugi.

Karaiby leżą. Zdecydowanie łatwiej pozostać tu w poziomie, niż podnieść się do pionu. Dlatego w porannych godzinach na ulicach Cartageny wszyscy szukają wsparcia dla głowy. Pani sprzedająca minutos przykleja się spoconym policzkiem do przytaszczonego z domu biureczka. Sklepowa kładzie swoją głowę pełną różowych papilotów na ladzie. Pokłada się także kelner, który powinien zachęcać przechodniów do wstąpienia na poranną tinto (czarna kawa), ale nie może, przysypia. Mieszkańcy Karaibów chodzą z opuszczonymi powiekami. Żeby w tropikach podnieść powieki trzeba motywacji. Ludzie nie chodzą, a powłóczą nogami, a te plączą się czasem. Na wąskich chodnikach Cartageny przechodnie obijają się o siebie jak kule bilardowe. Nikt nie schodzi z drogi, nie omija, nikt nie chcę się rozstać ze swoją najkrótszą drogą do celu. W dzień ulice są dość puste, miasto zastygłe w bezruchu. Tylko od czasu do czasu pełzną przyklejeni do zacienionych murów mieszkańcy. Tutaj życie jest od cienia do cienia.

Zjawiskowym mulatkom też gorąco. Ale niezmiennie są tak piękne, że nie sposób oderwać od nich oczu. Wysokie, smukłe, o kształtnych piersiach i sterczących pośladkach. Leniwie wyglądają swoimi wielkimi, sarnimi oczyma spod gęstej firany długich rzęs, lekko wydymają pięknie wykrojone usta. Czasami ziewają. Marszczą malutkie, proste noski. Odganiają muchy. Gładzą się po cynamonowej, świetlistej skórze. Poprawiają zwinięte w malutkie sprężynki, kruczoczarne włosy. Aż dziw, że jeszcze ich stąd nikt nie wywiózł. Nie dał pałacu, złota i małego pieska do torebki.

Nas też ogarnął tropik. Wyłączyliśmy budzik, przestaliśmy planować. Tkwimy w tej przezroczystej gęstej smole gorącego powietrza, która paraliżuje wolę, zniewala myśl. Codziennie czekamy tylko aż słońce, które zasiedziało się w zenicie w końcu stąpi, zejdzie z drogi, a popołudniowa bryza od morza znów przywróci nam życie. A potem łóżko, nieprzenikniona ciemność, świdrujący nad głową wiatrak i silny nocny deszcz zalewający patio. Jeszcze cała noc przed nami, zanim wstanie potężna rozpalona kula i znów zahipnotyzuje Cartagenę.

Wsiąkamy w Karaiby bezgranicznie, zastygamy w bezruchu. Jest nam błogo i cudownie obojętnie. Brakuje nam tylko bujanego fotela. Bo na Karaibach ciężko żyć bez bujanego fotela.

Agi

Wybrzeże Morza Karaibskiego. Palomino.

Wybrzeże Morza Karaibskiego. Palomino.

2

2a

Indiane ze Sierry schodzą czasem z gór, aby kupić rybę.

Indiane ze Sierra Nevada schodzą czasem z gór, aby kupić ryby.

5a

6

7

Cartagena de Indias.

Cartagena de Indias.

Żar.

Żar.

9a

9b

10

Castillo de San Blas. Największa fortyfikacja we wszystkich koloniach hiszpańskich.

Castillo de San Blas. Największa fortyfikacja we wszystkich koloniach hiszpańskich.

13

14

14a

15

Lochy pod zamkiem San Blas. Wonsy.

Lochy pod zamkiem San Blas. Wonsy.

18

19

4 Responses to “Bujany fotel”


  • Brawa dla administratora:)

  • Spokojnie przeczytałam jeszcze raz:)
    Niesamowite jakie zaległości mam po 17 dniach nieobecności w pracy. Zawsze na urlopie towarzyszy mi myśl , ze urlopowe lenistwo zawsze musi być okupione pourlopowym nadrabianiem.
    Uświadomiłam sobie właśnie , ze jesteście w tej fantastycznej sytuacji , że Wy podrózujecie bezkarnie i pomimo urlopu od domowo-zawodowej codzienności nie generujecie zaległości.
    Pomyśleliście o tym:)??
    Chciałam tylko dodać,że jak na sparaliżowany upałem umysł to całkiem barwnie Agi piszesz a wydawałoby się , ze lakoniczny wpis byłby łatwiejszy.
    Nie zrozumiałam tylko co to ma być z tym słońcem , co ma stąpić?
    love u:):)

  • zachwyciło mnie znowu zdjęcie !!!!
    sylwetki wieżowców po drugiej stronie zatoki i sylwetki ludzi na brzegu- mistrzowskie!!!!!!!!!

  • Piękny ten wpis 😉 dokładnie takie same odczucia miałam będąc w Cartagenie, gratuluję podróży.
    Pozdrawiam z Krakowa

Leave a Reply