Blackout

20.12.2009, Katmandu

Wychodzimy rano na Thamel – jedną z tych ulic, które choć w egzotycznym kraju, gotowe są spełnić każdy kaprys turysty. Thamel może śmiało konkurować z Khao San Road w Bangkoku, a delhijski Paharganj wypada przy nim zupełnie blado. Istnieje tu nieprawdopodobne zagęszczenie hosteli, restauracji serwujących różne kuchnie świata, German Bakeries sprzedających europejskie wypieki. Roi się od kafejek internetowych, pralni, salonów masażu, sklepów z muzyką świata i księgarni, które oprócz kilku backpackerskich klasyków, jak „Życie Pi”, „Papillon”, „Into the Wild”, sprzedają lokalne bestsellery. W Nepalu króluje oczywiście literatura górska. Pozycje opowiadające o wielkich himalaistach jak Edmund Hillary, Tenzing Norgay, czy Reinhold Messner, o moralności powyżej ośmiu tysięcy metrów, o wyprawach komercyjnych na Mt. Everest, o tragediach , o spełnionych marzeniach. Są też supermarkety, które hipnotyzują zachodnimi delikatesami, sprawiając, że chodzę między półkami jak zahipnotyzowana i delektuję się samym widokiem, dostępnością wszystkiego tego co w codziennym życiu mam na wyciągnięcie ręki. Czekolady, żelki, kawy, ciastka, dwuwarstwowy papier toaletowy, dezodorant – Eldorado. W tego rodzaju miejscach nie może zabraknąć rozrywki. W klubach i barach musi być muzyka na żywo. I nic bym przeciwko temu nie miała, gdyby nie fakt, że wyjątkowo źle znoszę azjatów śpiewających covery The Cranberries, Limp Bisquit, czy Linking Park. Nie przekonuje mnie to, wręcz drażni, wydając się podobnie groteskowym co bollywoodzka maniera gry aktorskiej. Są też neony i tysiące reklam walczących o uwagę klienta. Uwielbiam te enklawy luksusu, chwilowe azyle, gdzie nagle wszystko staje się takie łatwe, gdzie można naładować baterie i nastroić przed dalszą eksploracją tego co lokalne, typowe, tradycyjne, często nieoczekiwane lub wręcz trudne. Choć pewnie zdecydowanie lepiej zabrzmiałaby opinia, że globalizacja i konsumpcjonizm niszczą lokalną kulturę i, że ekspansywna turystyka działa destrukcyjnie na ludność. I, że najlepiej byłoby mieszkać z góralami w lepiance i codziennie na obiad jeść daal bat. Nie podpisuję się pod tym. Co więcej po prawie dwóch miesiącach testowania lokalnych przysmaków ( i kilku poważnych zatruciach pokarmowych) jutro idziemy do restauracji „Fire & Ice”. Tam zjemy najprawdziwszą na świecie pizzę i już dziś jesteśmy tym faktem podekscytowani, tym bardziej, że było to miejsce tajemnych schadzek księcia Dipendry i jego ukochanej. Tego samego, który ze złości na rodzinę królewską nie akceptującej jego wybranki serca rozstrzelał w 2001 roku wszystkich jej członków.

Blackout. Bardzo lubię te typowe dla ubogich państw przerwy w dostawie prądu. Gdy wszystko pogrąża się w ciemnościach, spowalnia, wycisza. Portier siedzący za biurkiem starej recepcji naszego hotelu ma skrupulatną, sporządzona długopisem rozpiskę przerw w dostawie prądu na każdy dzień tygodnia.

Ale dzisiejsze ciemności to nie jedyna przyczyna wyjątkowej atmosfery panującej w Katmandu. Maoiści znów domagają się od rządu zmian w konstytucji oraz wprowadzenia w życie swoich postulatów. W odpowiedzi na brak reakcji ze strony partii rządzącej paraliżują cały kraj strajkiem generalnym. Przez kilka dni zamknięte są wszystkie instytucje państwowe, wstrzymana komunikacja, zakazana wszelka prywatna działalność komercyjna. Cały kraj zamarł w bezruchu. Chodzimy ciemnymi, pustymi ulicami, panuje złowroga cisza. Jeszcze wczoraj rozkrzyczany, rozrywkowy Thamel mieniący się tysiącami kolorów dziś pogrążony jest we śnie. Tylko od czasu do czasu obija się o nas jakiś długowłosy Nepalczyk i teatralnym szeptem pyta – Hash? Marihuana? My niestrudzenie szukamy miejsca, gdzie zjemy kolację. Wczoraj kelnerzy wciągali nas niemal za rękaw do restauracji. Dziś wszystkie żaluzje są zaciągnięte. Przeciskamy się przez bramy, próbujemy wejść tylnymi drzwiami. W końcu udało się. Wchodzimy do nastrojowej restauracji „Yak”. Jest prawie pusta, dosłownie kilku gości, wyglądających na znajomych kelnerów, siedzi przy jednej lampce w atmosferze konspiracji. Poranne zdobycie śniadania również było nie lada przedsięwzięciem. Transakcji dokonywaliśmy niemalże w kuckach, wkładając pod małą szparę pod roletą pieniądze i odbierając towar. Dni strajku, podobnie jak mieszkańcy stolicy, spędzamy na leniwych spacerach po starym mieście. Cierpliwie czekamy, aż życie wskoczy na swój tor.

Agi

1

nielegalna kolacja w restauracji "Yak"

nielegalna kolacja w restauracji Yak

4

5

6

7

8

9

mommos podane!

mommos podane

11

12

13

1 Responses to “Blackout”


  • uwielbiam Wasz blog 😉 i gratuluję sumienności, super, że w miarę na bieżąco piszecie co się z Wami dzieje. Agnes, wyglądasz przepięknie! nie wiem,czy sprawdzałaś maila, wysłałam Ci kilka zdjęć, w tym jedną niespodziankę dla Ciebie i Michała. mam nadzieję,że wszystko u Was dobrze i uda Wam się zjeść tą pizze:) buziaki!!!!!!!!!

Leave a Reply