Popayan, 4 września 2010 (uzupełnione 24 września 2010)
Nagłówki krzyczą: „Napad na posterunek policji w prowincji Putumayo, siedmiu policjantów nie żyje”. „Mężczyzna postrzelony podwójnie w kolano. Wsiadł do niewłaściwej taksówki”. W wieczornych wiadomościach słyszymy „Udana obława, 22 rebeliantów z oddziałów FARC nie żyje”. W Kolumbii lud, żeby uwierzyć, musi zobaczyć. Relacja przedstawia grupę wojskowych z dużym trudem przenoszących zapakowane w białe worki zwłoki partyzantów. Dwa dni później w jednym z dzienników fotografia ukazująca ogromne nadpalone, miejscami sine cielsko brzuchatego mężczyzny. Gruba ryba, to największy sukces komandosów od 17 lat, od czasów zgładzenia Pablo Escobara. Koniec z kartelem narkotykowym, koniec z terrorem FARC, przekrzykują się na zmianę szefowie policji i wojska pusząc się jak pawie. Zapłakane żony witają odbitych zakładników. Wielki przełom. 72 samoloty. 800 partyzantów. Wiele prób. W końcu, król selwy Mono Jojoy nie żyje! Kolumbia się raduje.
W kolejnym hostelu pani w recepcji pokrywa odbity na ksero plan miasta czarnym markerem, rysuje zwarty rząd krzyżyków. Mówi wolno, wyraźnie artykułuje, tak, żeby nie pozostawić cienia wątpliwości. Za ulicę x nie należy wchodzić, pod żadnym pozorem, o żadnej porze dnia, ani nocy. Tam są tylko narkomani, dilerzy, prostytutki i złodzieje. Podobnymi krzyżykami pokryty jest ogromny południowo – wschodni obszar kraju. Czy krzyżyki będzie można w końcu wymazać?
Tymczasem slogan reklamowy zachęca: „Kolumbia, jedynym ryzykiem jest chęć zostania na zawsze”. To jak to właściwie jest z tym pięknym krajem pełnym wielkich kolorowych kwiatów, starych hacjend o grubych murach i uroczej omszałej dachówce w kolorze terakoty? Może to złudne, ale poczucie bezpieczeństwa dają mundurowi, którzy w Kolumbii są w zasięgu wzroku niemalże na każdym kroku. Ulice są pełne policji i wojska. W małych miasteczkach na skraju selwy stoją całe oddziały odzianych w moro siedemnastolatków. Snują się z telefonami komórkowymi, z których sączą się romantyczne bachiatas, żywiołowe salsy, rzewne vallenatos. Co kto lubi. Śmieją się, żartują, szturchają, obijając kolbami karabinów, nudzą się jak mopsy. Chętnie pozują do zdjęć, choć na nich młodzieńczą beztroskę ukrywają pod maską powagi.
Jednym z naszych pierwszych przystanków w Kolumbii jest kredowobiałe, urocze, kolonialne miasteczko Popayan. To nieskazitelne miejsce ma tylko jedną wadę. Wszystkie ulice wyglądają identycznie, a w odnalezieniu drogi nie pomaga kolumbijski system oznaczenia ulic, które zamiast nazw dzielą się na podłużne aleje i porzeczne ulice, które są nie tylko ponumerowane, ale i rozróżnione według zagmatwanego kryterium na cyfry z literką „a” i bez niej. Pod białymi ścianami wystają sprzedawcy minut, z narysowanymi odręcznie szyldami minutos. To mężczyźni ośmiornice. Na pasie mają nabitą saszetkę, od której odchodzi kilka grubych metalowych łańcuchów. Na końcach tych łańcuchów wiszą stare, zniszczone telefony komórkowe. A na tych telefonach wiszą ludzie. Cały przekrój społeczny, każdy lubi zaoszczędzić i zamiast swojego telefonu skorzystać z bardzo taniej rozmowy ulicznej. Elegancki mężczyzna ubrany na biało w ciemnych okularach przeciwsłonecznych i przylizaną fryzurą, umawia się na wieczór z Marią. Koło niego wzburzona starsza kobieta w papilotach i bamboszach, krzyczy coś, gestykuluje. Licealista w mundurku szkolnym trajkocze chichocząc, pewnie rozmawia z przyjaciółką. Obok pracownik budowy pyta jak się miewa mała siostrzenica.
My tymczasem mijamy kolejny numer elegancko wypisany na śnieżno białej ścianie, kolejne drewniane stare wrota prowadzące na podwórze i kutą w żelazie nastrojową czarną latarnię. Zagłębiamy się w enigmatyczny labirynt. Czy wkroczyliśmy już w strefę krzyżyków, czy jesteśmy jeszcze bezpieczni?
Agi

Popayan - Białe Miasto.

Opancerzony wóz policyjny.

Ines właśnie otrzymała absolutorium na wydziale anglistyki.
Melduje się po powrocie Wasza wierna fanka:)
Brakowało mi zaglądania na Wasza stronę w nadziei na nowy wpis:)
Ja tam sobie leniuchowałam pod parasolem z liści palmy a Wy zaliczyliście kolejne fascynujące przygody.Fajnie Was znowu poczytać w spokojny poranek z kubkiem kawy z pianką w ręku!!
Boję się tylko , że zaczynam sobie uświadamiać , że może to wyczerpuje moją potrzebę przygód ekstremalnych:(
bardzo Was ściskam!!!!!
Kasia