Notki do nieba

Santiago Sacatepéquez, Día de Todos Santos, 1 listopada 2010

Od samego rana chłopcy biegali podekscytowani. Podklejali, poprawiali, sprawdzali liny. Nadeszła w końcu ich kolej. Kilkunastu z nich złapało za grube sznury i zaczęło ciągnąć z całych sił, by postawić konstrukcję. Kropelki potu lśniły na ich śniadych twarzach o ostrych rysach. Nie z gorąca, z nerwów. Setki gapiów wstrzymało oddech. Nad cmentarzem nastała na chwilę zupełna cisza, tak jakby tłum ludzi nagle zniknął. Oczy wszystkich skierowały się ku podnoszącemu się właśnie okrągłemu barrilete (hiszp. wielki, stojący latawiec) o promieniu kilku metrów. Nagle gigant zachwiał się i głośny trzask przeciął ciszę. Zaraz potem przez tłum przeszedł jęk rozczarowania, niesiony dodatkowo wiatrem. Potężne bambusowe pale nie wytrzymały naporu konstrukcji, połamane kikuty przerwały cienki papier latawca. Piękne wzory, rysunki, pouczające treści, ponad trzymiesięczna codzienna praca dużego zespołu poszła na marne. Chłopcy opadli zrezygnowani na ziemię. Żaden z nich nie patrzy już na szczątki pięknego latawca, wszyscy spuścili głowy. Czekająca jeszcze na cud widownia zaczyna powoli wracać do swoich zadusznych obrzędów, rzucając w powietrze kilka braw na otarcie łez zdruzgotanej drużyny.

Ludzie wdrapują się na kolorowe grobowce, które służą za trybuny. To doskonałe miejsce na piknik, nie kurzy się, a wyższe budowle gwarantują doskonałą widoczność. Taka wspinaczka nie jest jednak łatwa, szczególnie dla ubranych w tradycyjne corte (długie, wąskie spódnice których długość dochodzi nawet do 10 m) pań. Ile rodzin tyle technik wejścia na płaski dach grobowca. Jedni podsadzają się nawzajem, drudzy podają sobie „stopkę”, jeszcze inni dźwigają żony za feja, piękne haftowane pasy, które przytrzymują owinięte wokół bioder corte. Na grobowcach widać wózki dziecięce, kamery telewizyjne, chłopców przygotowujących do wzbicia w powietrze swoich latawców. Ubogie groby powstałe z ubitej ziemi służą często jako droga szybkiego ruchu, żeby nie przeciskać się wśród tłumu. Ale tu nikt się na to nie oburza, nie wznosi oczu ku niebiosom pokazując białka. Nie mówi:” Brak szacunku dla zmarłych!”,” Ach, ta dzisiejsza młodzież.” „Chamstwo!” Nikt nie drapie się po moherowym berecie. W Gwatemali jest mniej patosu, powagi i zadumy nad zmarłymi. Jest radość i są latawce. Może właśnie dzięki temu temat śmierci nie jest w Gwatemali tabu, tak jak w zachodnim świecie.

Między świętującymi ludźmi chodzą sprzedawcy lodów, orzeszków, kolorowej waty cukrowej oraz przebój tego roku, specjalnych gwizdków, które wydają dźwięki niczym duchy zza światów. Ze wzgórza pokrytego grobowcami i grobami można podziwiać kolejne stawiane barrilete, a także dziesiątki większych i mniejszych latawców tańczących na wietrze. Santiago Sacatepéquez ma ponad stuletnią tradycję puszczania latawców na wiatr w Día de Todos Santos (Dniu Wszystkich Świętych). Ludzie różnie to tłumaczą. Niektórzy mówią mi, że tnące wiatr latawce mają odgonić znad cmentarza złe duchy, żeby te przestały niepokoić ich przodków. Inni mówią, że na latawcach wypisuje się wiadomości dla zmarłych z rodziny. Co do jednego wszyscy się zgadzają. Im wyżej w niebo pójdzie latawiec tym głębszy nawiąże się kontakt ze zmarłym. Do puszczania latawców zgłaszają się najczęściej młodzi chłopcy. Pewnie gdy podrosną będą budować duże statyczne barriletes, biorące udział w konkursie. Dziś trenują na nieco mniejszych latawcach, które tworzą z dużą precyzją. Często przedstawiane są postaci świętych, abstrakcyjne wzory lub treści propagandowe np. stop przemocy. Potem biegną na złamanie karku między grobowcami, tłumem, krzyczą radośnie aż w końcu latawiec harmonijnie unosi się ku niebu.

Po południu poza przypadkowymi gapiami zaczynają schodzić się rodziny pogrzebanych na cmentarzu zmarłych. Rodziny w Gwatemali są liczne, to też ledwo mieszczą się na nagrobkach. Panie z kolorowych, plastikowych koszyków wyjmują ukochaną Coco-Colę, którą pieczołowicie rozlewają do plastikowych kubeczków. Potem wydobywają ogromny gar ze specjalnie przygotowanym na ten dzień daniem, które jest drobno posiekaną sałatką warzywną z dużą ilością wędliny, tzw. fiambre. Nieco sałaki oraz kolby kukurydzy zostawia się na grobach, żeby zmarli także sobie podjedli. Jaka szkoda, że u nas tradycja Dziadów odeszła w niepamięć.

Stoją już wszystkie barrilete, które biorą udział w konkursie. Połamany nie zakwalifikował się. Pozostałe odnoszą się do kultury i bóstw Majów, do historii Gwatemali, do klęsk żywiołowych, obowiązku dbania o przyrodę, religii katolickiej (na jednym latawcu są nawet upamiętnione odwiedziny Jana Pawła II), walkę o prawa kobiet, z narkomanią i przemocą domową. Każdy z obrazków i napisów zatopiony jest w pięknych gwatemalskich wzorach. Kolaże wykonane są z niezwykle cienkiego papieru kolorowego. Aż cud, że tylko jedno z wielkich kół nie wytrzymało próby postawienia. Jest już popołudnie. Bardzo ważna komisja złożona z kilku kobiet i mężczyzn chodzi od barrilete do barrilete ogląda, skrzętnie notuje i cierpliwie wysłuchuje przedstawiciela każdej z drużyn, który opowiada co przedstawia latawiec, jakie jest jego przesłanie. Nagrodą jest efectivo, czyli gotówka, która w kraju, gdzie ponad połowa ludności żyje na progu ubóstwa jest niezwykle cenna.

Nie czekając już na werdykt kierujemy się na dworzec autobusowy, żeby jeszcze za dnia wrócić do Antiguy. Zresztą tłum gapiów powoli przerzedza się. Jakiś pan przysnął z czapką naciągniętą na oczy na jednym z grobów. Świecą jego niegdyś białe skarpetki, bo buty przed spoczynkiem ściągnął. Grupa kobiet robi serię zdjęć pamiątkowych na tle jednego z wielkich latawców. Kilku mężczyzn rozpija aguardiente (wysokoprocentowy alkohol). Kilkuletni chłopcy, którzy mają teraz przestrzeń cmentarza dla siebie biegają z małymi, kupnymi latawcami, które bezlitośnie im się splątują. Michał leci im na pomoc, ja podglądam otaczające mnie sceny.

Wracamy długą drogą prowadzącą do autobusów. Mijamy niewielkie restauracje, sprzedawców tacos, grillowanej kukurydzy i pięknego gwatemalskiego rękodzieła. Piję popularny tutaj ciepły poncz owocowy z dodatkiem miąższu kokosowego, który sprzedaje mi nie kto inny jak sam Che Guevara. Sobowtór, z wyglądu i z przekonań.

I pomyśleć, że dziś mieliśmy być w Mexico City i opychać się trupimi czaszkami z czekolady i lukru. Tymczasem na noc wracamy do Antigui, miasta świętych bez głów. Między ulicami wzdłuż których ciągną się rzędy parterowych kolorowych domków wyrastają ruiny. Natura nie oszczędziła tego otoczonego wulkanami miasteczka, nasyłając na nie okrutne trzęsienia ziemi. Właśnie one zrujnowały monumentalne niegdyś kolonialne kościoły i klasztory. Ostało się kilka „zwichrzonych” fasad z figurkami świętych. Wszyscy makabrycznie skróceni o głowę. Jest to jednak wciąż ulubione miasto gringos (amerykańscy turyści), którzy tłumnie przybywają uczyć się języka hiszpańskiego, odbyć wolontariat i zaczerpnąć Gwatemali, nie zważając wcale na fakt, że jest to najmniej gwatemalskie miejsce w kraju.

Wczorajszej nocy ulice Antigui pełne były przebierańców. Tradycja Halloween pochodząca ze Stanów Zjednoczonych przybrała tutaj zaskakujące rozmiary. Całe pochody czarownic, Frankensteinów, mumii i wampirów przemierzały piękne kobaltowe uliczki. Najśmieszniejsze było to, że mieszkańcy Antiguy poszli na całość i oprócz tradycyjnych postaci halloweenowych były też sexowne Królewny Śnieżki na wysokim obcasie, kosmitki w mini, Supermeni, piraci, karatecy i japońskie Gejsze. Wspaniale wyglądał ten kolorowy, abstrakcyjny korowód. Ciekawe, czy gdy ci młodzi dziś ludzie dorosną i będą chodzić na cmentarz ze swoimi dziećmi, to czy wciąż będą przynosić fiambre i kukurydzę, żeby podzielić się ze zmarłymi? Czy będą pisać im wiadomości na latawcach?

Agi

1

2

3

Na dachu grobowca.

Na dachu grobowca.

Tortille z czarnej kukurydzy.

Tortille z czarnej kukurydzy.

7

8

Barriletes.

Barriletes.

Tragedia jednej z drużyn.

Tragedia jednej z drużyn.

Rodziny na grobach swoich zmarłych.

Rodziny na grobach swoich zmarłych.

9a

12

Bardza ważna komisja ds. barriletes.

Bardza ważna komisja ds. barrilotes.

Che we własnej osobie.

Che we własnej osobie.

13c

14

16

Ulica Antigui.

Ulica Antigui.

3

Święci bez głów.

Święci bez głów.

4

5

Iglesia de la Recolección.

Iglesia de la Recolección.

9

3 Responses to “Notki do nieba”


  • Dzięki za ten wpis,to temat , który mnie od dawna fascynuje. Różnice kulturowe w obchodzeniu Święta Zmarłych są ogromne, ale jednocześnie wiele kultur ma przy tym coś wspólnego. Barriletas przepiękne!

  • Piękne te latające listy do zmarłych bliskich,
    wierzę , że mogą je przeczytać.Nie zawsze zdążymy wszystko sobie powiedzieć i dobrze jest znać sposób aby to naprawić.
    całuski K

  • A mi się najbardziej podobają dwa ostatnie zdjęcia 🙂

Leave a Reply