San Cristobal de las Casas, 2 grudnia 2010
Stoi taka łagodna, kobieca i miłosierna. O śniadej cerze, w czerwonej sukni i niebieskim nakryciu ramion, rozbłyskującym złotymi gwiazdami. Zza wiotkiego ciała wydobywa się święta iluminacja. Jej dłonie złożone są do modlitwy. Królową Polski jest Matka Boska Częstochowska, a sercami mieszkańców Meksyku rządzi właśnie ona, Nuestra Señora de Guadelupe. Święta Panienka jest tu tak popularna, jak Ganesza w Indiach. Poświęcone jej wielkie i mniejsze ołtarze znajdują się wszędzie, w domach mieszkalnych, restauracjach, warsztatach samochodowych, supermarketach, salonach fryzjerskich i na dworcach autobusowych. Ten obraz dokładnie pamiętam. Tym razem zahipnotyzował mnie tak samo jak wtedy siedem lat temu. Stałam jak wryta przez kilkanaście minut i na zmianę patrzyłam na Virgen, na dziesiątki kolorowych świec palących się u podnóża obrazu, na rzędy migoczących światełek okalających reprodukcję.
Czemu Ona mnie tak intryguje? W końcu Michał ciągnie mnie za rękaw i gdzieś z oddali dochodzi do mnie jego głos: „Halo, Agi mówię do Ciebie. Tu Ziemia. Pobudka. Przestań się już gapić na ten obraz. Jak tak dalej pójdzie, to mi jeszcze do zakonu wstąpisz.”
Meksyk to kraj, który darzę szczególnym sentymentem. Pierwszy, do którego wybrałam się z plecakiem. Z tamtych dwóch miesięcy pamiętam niemal każdą godzinę, choć minęło już tyle czasu. Przeżyłam tu wiele wspaniałych i przykrych rzeczy. Spanie w „dormach”, imprezy do rana, tequila, cudowne towarzystwo Agatki, dziesiątki wymienionych adresów e-mailowych. Moja wymalowana na czerwono, biało i zielono twarz i ja krzycząca na ogromnym Zocaló w Mexico City: „Viva Mexico! Viva! Viva! Viva!” najgłośniej jak umiałam w dzień niepodległości kraju razem z kilkoma tysiącami ludzi. Utopienie aparatu fotograficznego w fontannie, wypadek autobusowy, wielkie limo pod okiem i zastrzyki, kradzież plecaka. Pamiętam wszystko to ze szczegółami.
Meksyk zdołał wytworzyć niepowtarzalną i charakterystyczną kulturę. Poczynając od Matki Boskiej z Guadalupe, przez tequilę, sombrero, mariachis, tacos, papierowe wycinanki zdobiące place i ulice, trupie czaszki. A co Polska dała światu, pytam kilku miejscowych, którzy uwielbiają rozmawiać z obcokrajowcami i zawsze bardzo się angażują w dyskusję. „Hmmm, Bolonia, Bolonia…” „Polonia. Queda en Europa.” – podpowiadam grzecznie. „Frio!” (zimno) – wykrzykują w końcu. „Dobrze!” – mówię i dopowiadam jeszcze o Juan Pablo II, Solidarności i wódce, podkreślając, że według historycznych źródeł to właśnie Polacy ją wynaleźli.
Obraz Matki Boskiej z Guadelupe, na który się zapatrzyłam, jest w Palenque, na stacji z której odjeżdżają autobusy międzymiastowe. Okazuje się, że tradycyjnie jest niewielkie opóźnienie, więc mamy jeszcze trochę czasu. Nagle podchodzi do mnie chłopiec, może czteroletni. W dłoniach trzyma dość już wysłużony karton z gumami do żucia. Myślę sobie, że musi uwielbiać gumę do żucia. Ale za chwilę chwiejnym jeszcze, niepewnym dziecięcym krokiem podchodzi do mnie i z obłędnym uśmiechem sepleniąc proponuje paczkę za 3 pesos. Zdębiałam! Jak on liczy pieniądze? Jak liczy sprzedane paczki? Po chwili chłopiec rzuca pudełko gum pod krzesło, tak jak dzieci rzucają zabawkę, którą się już znudziły i zaczyna wspinać się na krzesło stojące przy mnie. Zapomina o interesach i oddaje się zabawie przyczepionymi do mojego plecaka breloczkami. Niewiarygodne jak pomyśli się, że na przykład brytyjskie dzieci w wieku czterech lat wożone są często przez rodziców jeszcze w wózkach a tutaj już rodzice wysyłają je do pracy. Meksyk to dobrze rozwinięty, nowoczesny kraj, ale w niektórych prowincjach na każdym kroku widać pracujące dzieci. Sprzedają w sklepach, restauracjach, roznoszą gazety, czyszczą buty. Szczególnie rozczulają mnie indiańskie maluchy, które przyjeżdżają z wiosek do większych turystycznych miast ze swoimi matkami i całym rodzeństwem, żeby sprzedawać rękodzieło. Na kilka dni taka kilkuosobowa rodzina staje się bezdomna. Matka najczęściej zajęta jest karmieniem piersią niemowlęcia, starsze dzieci w tym czasie pracują, opiekując się jednocześnie młodszym rodzeństwem.
Postanowiliśmy na krótko przerwać sezon ogórkowy, nurkowanie i plażowanie, i wybraliśmy się w głąb kraju. Nie mogliśmy wyjechać z Meksyku nie będąc w Chiapas. Podczas jazdy autobusem po krętych serpentynach, pośród zamglonych zielonych wzgórz wyrastają ubogie wioski. Znowu góry, znowu Indianie w pledach, ale za każdym inni. W jednej z mijanych wiosek na zaniedbanej szkole podstawowej widnieją ogromne murales. W centralnym punkcie znajduje się ojciec rewolucji, wąsaty Emilio Zapata w szerokim sombrero, którego charyzma pociągnęła za sobą tysiące chłopów. Wokół przywódcy zebrani są chłopcy i dziewczęta w tradycyjnych strojach indiańskich, w kominiarkach lub bandankach szczelnie otulających twarz. Buntownicy wciąż cieszą się tu dużą popularnością. Jesteśmy w krainie niepokornych zapatystów i ciągle żywych tradycji Majów.
Najpierw zatrzymujemy się w Palenque, ale w końcu docieramy do San Cristobal de las Casas. Włócząc się ulicami tego nastrojowego miasteczka, zaintrygowani, wchodzimy do niewielkiego sklepiku. Wejścia strzegą dwie ogromne figury przypominające uosobienie śmierci z kosą. Wysokie półki zastawione są kolorowym asortymentem: świece, roztwory, wody kolońskie, eliksiry, mydła, obrazki świętych, figurki, plastikowe mini-piramidy. Wszystkie te produkty posiadają magiczną moc. Cóż za fascynujący świat! Zagadujemy niezwykle bystrą ekspedientkę, która cierpliwie odpowiada na nasze pytania. Nagle wchodzi kobieta około czterdziestki i nieco zawstydzona pyta o perfumy o nazwie „regresa a mi” (wróć do mnie). Sprzedawczyni przebiega wzrokiem po produktach i z żalem odpowiada, że niestety skończyły się, może co najwyżej zaproponować substytuty, podaje jej flakonik z napisem: „estoy mejor que tu y tu no puedes” (jestem lepsza od ciebie, a ty nie potrafisz) oraz „para olvidar a la persona” (żeby zapomnieć o tej osobie). Pani rozgląda się po sklepie nerwowo i w końcu wychodzi z pustymi rękami. Temat perfum o tajemniczej mocy sprawczej niezmiernie mnie zainteresował. Czytam etykietki: „velo de novia” – (welon narzeczonej), zdesperowana dziewczyna wciera sobie zapach w szyję i nadgarstki, aby jej chłopak poprosił ją w końcu o rękę, tłumaczy sprzedawczyni. Jakie to łatwe! Dalej stoi woda kolońska z dodatkiem feromonów. To z kolei bestseller męskiej klienteli. Podobno żadna nie oprze się temu pachnidłu. Dalej stoi coś co może powinnam kupić, myśląc już o powrocie do kraju „quiero trabajo pronto” (chcę szybko dostać pracę), olejek oprócz pomyślności natury materialnej, daje też szczęście domowe. Zapach św. Cypriana niweczy egzorcyzmy i złe uroki. Jeśli nie chcesz, żeby ludzie o tobie gadali do wysmaruj się, „tapa boca” (korek w ustach), wtedy nikt nie będzie już rozpowiadał plotek na twój temat.
Zaraz za perfumami rozciąga się świat osobistych mydeł w opakowaniach zaprojektowanych chyba jeszcze w latach osiemdziesiątych. Najbardziej podoba mi się mydło dla ucznia, które ma się przyczynić do lepszych wyników w nauce.
Do cięższego kalibru należą gromnice i roztwory, którymi się je polewa dla zwiększenia mocy zaklęć. Aby uzyskać określony cel należy nabyć właściwy zestaw magicznych instrumentów. Najpopularniejszym zestawem jest „separa amantes” (rozdziel kochanków), w zestawieniu z tym na oddalenie krzywd i przekleństw i „jestem lepszy/a niż ty, a ty nie potrafisz”. Do tego odpowiedni set roztworów i można rozpocząć zemstę na niewiernym mężu. Jeśli pragnie się jego powrotu to można dolać „desata nudos” – uwolnienie się od problemów, jeśli chce się go tylko przekląć i szybko o nim zapomnieć polecony jest „para olvidar a la persona” (żeby zapomnieć o tej osobie). Do seansu potrzebne jest zdjęcie drania albo inna rzecz, która do niego należy. Gdy wybije północ można zaczynać, tłumaczy z przejęciem ekspedientka. Choć ze świec moją ulubioną jest „yo domino a mi hija” (panuję nad swoją córką). Michał pyta dziewczyny w sklepie, czy nie mają przypadkiem „yo domino a mi esposa” (panuję nad swoją
żoną), bo przydałaby mu się jedna albo dwie.
Moja uwagę przyciągają wszechobecne figurki śmierci w różnych kolorach. Ekspedientka wyjaśnia, że śmierć w kulturze Meksyku nie ma negatywnych konotacji, że Santa Muerte traktowana jest jako kolejna w panteonie świętych. Śmierci występują we wszystkich kolorach tęczy, ta jest na zdrowie, ta na szczęście w rodzinie, kolejna na pieniądze, udany seks, a ta bursztynowa służy ochronie handlarzy i przemytników narkotyków.
-Cooooo?! – upewniam się jeszcze raz, czy dobrze ją zrozumiałam.
-Tak, dokładnie tak. Ale ludzie zajmujący się tą profesją częściej kupują obrazek z podobizną Jesusa Malverde , który jest patronem narcotraficantes. To postać na poły autentyczna, na poły stworzona przez lokalny folklor. Biorę do dłoni obrazek, blada twarz, pozbawione wyrazu oczy, gęste czarne włosy z dużą ilością brylantyny zaczesane do tyłu i meksykański wąsik.
Między tymi wszystkimi zadziwiającymi artykułami widnieją podobizny Matki Boskiej z Guadalupe, Jezusa Chrystusa i innych świętych, bo to jest przecież sklep z dewocjonaliami.
Świece przeniknęły do meksykańskiej codzienności ze świat wierzeń Majów, ze sztuki uzdrawiania. Tradycyjni lekarze do dziś oprócz naturalnych medykamentów sporządzonych z roślin, zwierząt i minerałów odprawiają obrzędy uzdrowicielskie. Oczyszczają pacjentów poprzez palenie świec i kadzideł, opluwanie pacjenta alkoholem, picie napojów gazowanych, składanie świętym w darze kwiatów. Pacjent klęczy wśród kolorowych świec, ich kolor i ilość przypisana jest danej chorobie. Uzdrowiciel wdycha głęboko powietrze i wypuszcza je odmawiając zaklęcia.
Przy wjeździe do San Juan Chamula, miejscowości leżącej w górach, nieopodal San Cristobal de las Casas, widnieje ogromny billboard. Wąski kadr w całości wypełniony jest włochatą kamizelką noszoną przez tutejszych mężczyzn. Z pomiędzy długich włosów wyłaniają się dwie dłonie, które trzymają nektar bogów – butelkę Coca-Coli. Obrzędy których byliśmy świadkami w tutejszym kościele to w większości obrzędy uzdrawiania. Ogromna popularność Coca-Coli wcale nie jest spowodowana wiarą wiernych, że przez bekanie oczyszczą się z grzechu. To raczej jedna z części składowych wyposażenia uzdrowiciela, współczesny substytut wody sodowej. Coca-Cola pita jest jednak przez wszystkich mieszkańców wioski w dużych ilościach. Wchodzimy do kościoła. Dziś święto, obchody ku czci Św. Andrzeja. Specjalnie wyselekcjonowana z tej okazji grupka mężczyzn jest już kompletnie pijana. Na placu przed kościołem dwóch jeźdźców galopuje w szale tam i powrotem, robiąc znak krzyża przed każdą kolejną zmiana kierunku. Kobiety w futrzanych długich spódnicach snują się po placu. Co chwila rozbrzmiewa drażniący huk prymitywnych petard. Wchodzimy do kościoła. Tam nie ma żadnych mebli, nie ma głównego ołtarza. Wszyscy zebrani siedzą lub leżą na grubej warstwie sosnowych igieł, palą świece, recytują prośby do stojących w szklanych gablotach świętych, przed nimi plastikowe butelki gazowanych napojów. Co jakiś czas ktoś beka a echo niesie się po świątyni. Dym z kadzidła jest tak gęsty, że chwilami w mlecznej przestrzeni widać tylko zarysy postaci. Nie wolno fotografować. Zakaz ten jest bezwzględny i tak poważnie traktowany, że nawet turystyczna pocztówka nie jest prawdziwym zdjęciem, a koślawym fotomontażem. Za jego naruszenie przed kościołem oberwaliśmy kolbą kukurydzy a w kościele to już w ogóle nie było mowy o żadnych zdjęciach. Ostatnią sceną która utkwiła mi przed oczami jest zasmarkany dwulatek o czerwonych policzkach, który ledwie widoczny zza futrzanego tradycyjnego wdzianka pociąga z ogromnej dla niego butli Coca-Coli duże hausty brązowego napoju.
Mieszkańcy tej wioski, jak i większości Chiapas to inny, nieco dziki Meksyk, dlatego wcale mnie nie dziwi, że w tutejszym kościele nie znalazłam tej spuszczonej łagodnie głowy, delikatnych, złożonych w modlitwie dłoni, że Matka Boska z Guadelupe nie stoi na honorowym miejscu.
Agi

San Cristobal de las Casas.

Uliczny sprzedawca tacos.

Palenque.

Nuestra Senora de Guadelupe w San Cristobal.

Sklep z magią.

San Juan Chamula.

Pracujące dziecko.
No to ja Ci zycze Agi żebyś za kolejne siedem lat stanęła ponownie pokłonić sie przed obrazem Nuestra Señora de Guadelupe i niech ma Cie w opiece , amen.
Kasia
Przyszło mi do głowy Agi , żeby życzyć Wam czegoś, jeszcze ,juz tak trochę w ramach życzeń noworocznych a mianowicie abyście nie zagubili tej umiejetności nieprzemijajacego zachwytu, fascynacji i prawdziwych,głebokich doznań zgodnie z mottem poniżej…
The most beautiful and profound emotion is the sensation of the mystical.It is the sower of all true life.He to whom this emotion is a stranger, is as good as dead.
Albert Einstein
Witam was ciepło, choć coś mi się zdaje, że już jesteście w drodze do domu, albo nawet już wróciliście. Ale dzięki blogowi jeszcze w podróży. Dołączam się do życzeń Kasi, oby Matka Boska z Guadelupy opiekowała się wami zawsze i wszędzie. Ciekawy ten Meksyk, a szczególnie patrząc na niego waszymi oczami.
Pozdrawiam
Monika
Gratuluję tak odważnych podróży ! Chociaż się kompletnie nie znamy, to przez zagłębienie się w Waszego bloga czuję się tak jak bym była waszą znajomą. Mnie również fascynują podróże, ale nie jestem na tyle odważna aby to marzenie realizować w tak daleko idącym stopniu. Obecnie mieszkam w Meksyku, ale nie z miłości do tego kraju, a raczej z obowiązku. Zwiedzam w miarę możliwości, ale tak jak piszecie na swoim blogu stan bezpieczeństwa w tym kraju mi to skutecznie utrudnia. Dzięki za tą globtroterską relację, która pozwala nam poznać kawałek dalekiego, ciekawego i barwnego świata. Prosimy o więcej. Może ten blog jest dla nas jak programy Tonego Halika z dawnych lat …..
Adios amigos
Joanna łodzią płynąca