Horcón, 23 maja 2010
Mężczyzna o wysmaganej wiatrem twarzy świadczącej o hardości ducha bierze do ręki dziwnie wyglądający kamień. Sprawnym ruchem maczety przecina go na pół. Ostrym końcem noża wydłubuje ze środka czerwone mięczaki. To piure, które miejscowi z upodobaniem jedzą na surowo wierząc w ich moc afrodyzjaku. Rarytas osiąga wysoką cenę ponieważ można go wydobyć jedynie nurkując na kilka metrów głębokości i odłupując ostrym narzędziem fragmenty skały. Czerwony glut dynda przed nosem Michała. Nie mógł odmówić. Połknął szybko w całości popijając całą szklanką cabernet sauvignon, szczepu typowego dla tego dziesiątego na świecie producenta win. Za chwilę jego szklanka napełniła się ponownie. Ja zostałam zupełnie zlekceważona przez grupę rybaków, co zrzuciłam na karb machismo i bez protestu przyjęłam, że Michał jest jedynym dla nich partnerem do rozmowy. Do mnie co najwyżej można się uśmiechnąć. Dobre i to.
Jest słoneczna sobota, dochodzi południe. Spacerujemy wzdłuż piaszczystego wybrzeża, na którym za rzędem kolorowych łodzi rybackich stoją mężczyźni sprzedając owoce morza. O tej porze są już zupełnie zalani. Biorąc pod uwagę o której godzinie wypłynęli w morze, dla nich to już pewnie wieczór, więc mogą sobie pozwolić na chwilę zapomnienia.
Jeden z rybaków porywa pod pachę ogromnego pelikana i robi nam szczegółową prezentację ptaka, ku jego wyraźnemu niezadowoleniu. Pelikan początkowo się wyrywa, potem zrezygnowany pozuje do wspólnego z rybakiem zdjęcia. W miasteczku panuje leniwy, sobotni gwar. Przechodzi mężczyzna w białym fartuchu trzymając za ogon niewielkiego rekina. Zmarznięty nurek o dziobatej cerze sprzedaje piure marząc zapewne o zdjęciu z siebie mokrej, czarnej pianki. Dwóch eleganckich starszych panów w kapeluszach, kamizelkach i z laskami wygrzewa się na słońcu komentując „te” czasy. A nad wszystkim czuwa Św. Piotr, rzeźba z białego kamienia, która zamiast na cokole stoi w prawdziwej, drewnianej łodzi rybackiej. Monument stanowi kontrast tego co boskie, z tym co ludzkie. Postać świętego uwięziona jest na skale, do której przypływ odcina dostęp. Pelikany, mewy, albatrosy bez żadnego szacunku dla świętego siadają na jego ramionach i głowie, rozpościerają skrzydła i suszą pióra.
Kobieta ciągnie za sobą wózek, sprzedaje nadziewane niewielkie kraby. Wsuwamy rarytas z papierowych talerzyków siedząc na obmywanych przez morze głazach. Popijamy winem sprzedawanym tu na szklanki, 3 złote za jedną. Horcón to miejsce zupełnie zwyczajne, a jednocześnie magiczne. Zupełnie jak Św. Piotr w łodzi. Nie tak rozreklamowane jak Pustynia Atakama, Santiago de Chile, czy Valparaiso, a moim zdaniem jest bezkonkurencyjne.
P.S. Dzięki Marcie i Bartkowi, jeszcze jednej parze polskich podróżników za to, że zwrócili naszą uwagę na Horcon. Mieliście rację!
Agi

Pelikany tłumnie odwiedzają wybrzeże wioski licząc na darmowe ryby.

Rarytasy.

Święty Piotr.

Wino i piure.

Mira p'allá coño!

Horcón

Rekin na obiad.

Łowca piure.
Niesamowite miejsce to Horcon, uwielbiam takie autentyczne miejsca z klimatem , są prawdziwe, nie ma tej sztuczności, która nieuchronnie się pojawia w miejscach odwiedzanych przez turystów.Cieszę się , że trafiliście w to miejsce, a my razem z wami. Figura św. Piotra z pelikanami magiczna. Dzięki Agi! A u nas dla odmiany temperatury tropikalne, 35 stopni w cieniu…