
Quito, 31 sierpnia 2010 – Un dolar, no más – mówi do nas zaspana jeszcze właścicielka małej restauracyjki zaaranżowanej w jednym z garaży starego miasta Quito. Za gorącego rogalika, ogromny omlet z warzywami, marmoladę, świeży sok z ananasa i gorącą czekoladę, to niewiele, myślę sobie. Do Doni Izabeli przychodzimy każdego ranka na śniadanie. Któregoś razu do lokalu wchodzi starszy mężczyzna ze spuszczona głową. Jego spodnie składają się z samych dziur. Siada i zamawia śniadanie w wersji ekwadorskiej tj. ryż, smażonego banana i nóżkę kurczaka. Un dolar cincuenta, no más. Czujna właścicielka, inaczej niż w przypadku pozostałych klientów prosi o zapłatę z góry. Mężczyzna wstaje i wychodzi. Nie podnosi głowy. A my, niemi świadkowie tej sceny patrzymy. Po chwili wyrywam się […]
Przeczytaj resztę wpisu...