
Buenos Aires, 31 maja 2010 Myślę – Buenos. Widzę – mięcho. Najpierw widzę posadzkę w biało-czarną elegancką szachownicę w przestronnej, arystokratycznej restauracji i menu z drukiem imitującym odręczne pismo, a tam mięcho. Co prawda w każdej możliwej postaci, ale mięcho, nic więcej. W Argentynie rozróżnia się „carne” (mięso) od „pollo” (kurczak) i gdy ktoś oznajmia, że jest wegetarianinem to porteño (mieszkaniec Buenos Aires) najpierw się zdziwi, a potem przyjmuje, że osoba jada kurczaka, który nie jest przecież mięsem. Nawet najbardziej typowe śniadaniowe ciasteczka, małe rogaliki o wdzięcznej nazwie media luna (półksiężyc), które tak harmonijnie łączą się z marmoladą i pysznym cappuccino są pieczone na bazie (o zgrozo!) tłuszczu wołowego! Ale argentyńskie steki warte są wszelkiej ceny, nawet wyrzeczenia się ideałów, […]
Przeczytaj resztę wpisu...