Christo w gipsie

Rio de Janeiro, 9 czerwca 2010

Chrystus jest w gipsie, stoi nieruchomo i ma skrępowane ciało. Cholerne rusztowania uwięziły ikonę w szkaradnym uścisku akurat teraz. Pech. Chrystus, czy w gipsie, czy bez gipsu nigdy nie jest taki jakiego znamy z filmów, gdzie w czołówce pojawia się w ruchu, dynamiczny, wibrujący, monumentalny i władczy. Ma co prawda oko na metropolię, wie kto z kim, gdzie i kiedy, ale nie ma żadnej kontroli nad niepokornym, krnąbrnym, hedonistycznym miastem. Nikt nie ma.

Chrystus jest jedynie atrapą, podobnie jak liczne odziały uzbrojonej po zęby policji w kamizelkach kuloodpornych, którym cariocas (mieszkańcy Rio) otwarcie okazują pogardę. Chrystus jest raczej znakiem, punktem odniesienia. Stoję u jego stóp wpatruję się w legendarne Rio. Podobnie jak Balijczycy wyznaczają kierunki geograficzne „od morza” i „do morza”, cariocas odnoszą je do części ciała Christo. Każde dziecko wie, że pod prawym ramieniem statui rozciąga się złe Rio. Biedne i okrutne dzielnice szczelnie pokryte tagami (podpisy graficiarzy) w najtrudniej dostępnych miejscach. Podpisy złożone na wysokości piątego pietra w miejscu gdzie nie ma nawet okna mówią: „Nie ma dla mnie żadnych barier. Wszedłem tu, mogę każdej nocy wejść do Twojej sypialni, obrabować cię i poderżnąć gardło”. Spod prawicy Zbawiciela rozciąga się dobre Rio, co wciąż oznacza, że należy zachowywać czujność i poruszać się wyłącznie po pewnych dzielnicach o konkretnej porze.

Tu rozciąga się urocza Santa Teresa, która ze swoimi brukowanymi górzystymi uliczkami i pędzącymi po nich na oślep żółtymi tramwajami jest jak żywcem wyjęta z Lizbony. Podobnie melancholijna i rozmarzona. Słyszę fado? Nie, choć jest i gitara i męski głos. Dochodzimy do niewielkiego placu, z którego sączą się kojące, miękkie dźwięki. Panuje półmrok, kocie łby podświetlone są nikłą poświatą jaką daje wysoka elegancka latarnia pamiętająca lata cesarstwa. Na placu siedzi dwóch mężczyzn i kilka kobiet. Wszyscy wsłuchani w muzykę. Brazylia uzależniona jest od muzyki, bez niej przestałaby istnieć. Co jakiś czas przemyka obok nas rozpędzony tramwaj. W ostatniej chwili odskakujemy daremnie szukając chodnika. Za nami idzie dwóch mężczyzn. Oglądamy się niespokojnie za siebie. Nie powinno nas tu być o tej porze.

Dalej widać legendarną Lapę, która do życia budzi się po zmroku i gdzie z kolei nie należy bywać za dnia. Zajmuje nam nieco czasu nauczenie się tutejszych reguł gry, minimalizacji ryzyka. Tutaj rozgrywała się akcja słynnego filmu Karima Ainouza „Madame Sata”. Przechodząc pod ogromnym poszarzałym, niegdyś białym, murem akweduktu, wkracza się w świat niekończącej się zabawy, dzikiej i wyuzdanej. Tu są najznakomitsze kluby samby, tu powstała niejedna piosenka, którą rozpoznaje cały świat. Przez ulice przetaczają się „piękne tłumy” zatrzymując się na każdym rogu po kolejną caipirinhę w plastikowym kubeczku. Fluorescencyjne części damskiej garderoby wirują nad dzielnicą niczym duchy. W ciemności odznacza się różowy odblaskowy obcisły top, dalej żarówiasta żółta mini. Chodzi o to, żeby wpaść w oko.

Po prawicy jest też Ipanema, najbogatsza, najbezpieczniejsza. Z całymi grupkami kolorowo ubranych turystów, którzy przyjechali na dwa, trzy dni i zrezygnowali z kilkumiesięcznych planów zwiedzania kontynentu. Wsiąkli, kolejne ofiary Rio. Mijamy ekskluzywne restauracje, sklepy spożywcze z artykułami z całego świata, drogie hotele. Rozebrani, muskularni chłopcy na rowerach, deskorolkach i zawsze biegnący gdzieś w pośpiechu surferzy z deska pod pachą. Starsza pani ze swoim białym pudlem. Grupa dziewczyn w bikini i zwalniające na ich widok samochody, które utworzyły duży korek. Ale nikt ich nie pogania, nikt się nie denerwuje, w Brazylii jest czas na wszystko, a ludzie mają ogromne pokłady empatii i cierpliwości. I całe zastępy zakochanych, bo w Rio są sami zakochani, nikt nie jest sam. Wyszło słońce i wszyscy wysypali się na plażę Ipanemy. Na Copacabanę nikt nie chodzi, stara dobra Copacabana jest passé, to relikt przeszłości. „Dobra dla turystów.” – mówią miejscowi. Rozkładamy się w sektorze dziewiątym, na tzw. Playboy Beach, gdzie zbierają się aktorzy, prezenterzy telewizyjni, znani dziennikarze. Tu Nuno umówił się ze swoimi przyjaciółmi. Układam się na swojej chuście i myślę „Odpocznę sobie po tych kilku balangach, zarwanych nocach.” Błąd. Na plażach Rio robi się wszystko oprócz odpoczynku. To istne mrowisko, oddzielny byt, szaleństwo. Ludzie biegają, tańczą, odbijają paletkami piłkę, grają w siatkę i piłkę nożną. W nogę grają zarówno mężczyźni, jak i kobiety, które są w tym rewelacyjne, naturalne i bardzo seksowne. Siedzę na piachu, po prawej mam Nuna, po lewej Wonsa. Obaj wzdychają wpatrzeni jak w obrazek w kilka nagich, jędrnych, cudownie krągłych pośladków, w bardzo skąpych stringach, które co chwila podskakują walcząc o piłkę. Cóż, ja też mam na co popatrzeć. I nie mówię tylko o fantazyjnych tatuażach, które u brazylijskich mężczyzn są równie popularne jak używanie żelu do włosów, ale o pięknych, opalonych, prężących się ciałach. Ach, gdyby nie te sunga. Sunga są pewnym fenomenem i tematem żartów przyjezdnych. Wszyscy mężczyźni w Brazylii noszą obcisłe kąpielówki, takie o jakich cały świat dawno temu już zapomniał. Co więcej dziwią się za każdym razem widząc turystę w bermudach. Ale i do tego można się przyzwyczaić. Tak więc czujemy się z chłopcami jak na jakimś magicznym show, tyle tylko, że ożywiamy się w innych momentach w zależności od tego u koga akurat jest piłka. Jedno jest niezaprzeczalne, w Brazylii obecny jest silny kult ciała. Plaża jest esencją Rio, wybiegiem miasta.

Ani Warszawa nie jest sexy, ani nawet Berlin… Rio de Janeiro JEST “sexy”. Miasto ułuda, marzenie, magnes, który sprawia, że wpada się na miesiąc zostaje na zawsze. Miasto pożądliwych spojrzeń, kołyszących się bioder, opalonych, roznegliżowanych ciał i beztroski. Miasto z którego wszyscy wędrują prosto do piekła.

Brazylijki stanowią odrębną rasę kobiet niezależnie od pochodzenia, klasy społecznej i wieku. Wszystkie bez wyjątku są ultra kobiece, najczęściej unoszone kilkanaście centymetrów nad ziemią przez wysokie obcasy, zawsze z perfekcyjnym manicure i nieustannie poprawiające włosy. Po tym poznasz Brazylijkę wszędzie na świecie. Nie po kolorze skóry, czy figurze, ponieważ Brazylijczycy stanowią mieszankę, od alabastrowej skóry z piegami, przez opalone złociste blondynki, mulatki z prostymi, sterczącymi włosami, drobne Azjatki, Indianki o wystających kościach policzkowych, po czarne jak heban murzynki z gigantycznym afro. Ale po tym, że Brazylijka poprawia sobie włosy co pięć minut. Układa, wichrzy, wyczesuje, mizia. Non stop. Z całą pewnością, w Brazylii przypada maksymalna w skali światowej liczba salonów piękności na kobietę. Od bardzo bogatych luksusowych klubów piękności, w których samo członkostwo kosztuje majątek po obskurne jednopokojowe pomieszczenia w favelach, gdzie nie ma dostępu do bieżącej wody, a ze ścian płatami odchodzi farba. Próżność – przychodzi na myśl. Ale w Brazylii to sposób na życie. Niestety, podobno w kraju wciąż przeważa szowinistyczny pogląd, że kobieta ma rodzić dzieci i ładnie wyglądać. Przedstawicielki płci pięknej stosunkowo rzadko osiągają znaczące sukcesy zawodowe i zupełną niezależność finansową. (Oczywiście są wyjątki, szczególnie w dużych miastach takich jak Sao Paolo, ja piszę o pewnej tendencji). To z kolei uzależnia je od mężczyzn. A w Brazylii jest bardzo duży ruch w relacjach damsko-męskich, a związki są często zjawiskiem tymczasowym, przelotną grą, dobrą zabawą. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że rozwód to tylko kolejny etap w życiu: chrzest, komunia, ślub, dziecko, rozwód, ślub, dziecko, rozwód, ślub, dziecko… Wiele Brazylijek rozwód uznaje jako mniejsze zło – „Tak się życie ułożyło” mówią wesoło. Żeby był ruch i dynamika w życiu prywatnym trzeba być pięknym, bo konkurencja jest ogromna.

Życie w tym kraju to ciągła przygoda. Gdy mijamy z Michałem jakąś parę Brazylijczyków na ulicy często ona patrzy na niego, a on wlepia wzrok we mnie. Mężczyznom w Brazylii zdarza się, że kelner podawał mu ukradkiem karnecik z numerem telefonu tej zjawiskowej kobiety, która siedziała przy sąsiednim stoliku ze swoim chłopakiem, narzeczonym, może mężem. Taka jest Brazylia. Beztroska, impulsywna pociągająca.

Na pożegnanie wjeżdżamy gondolą na Pan de Acucar. Stąd widok jest tak piękny, że zastanawiam się jak w tak bajkowej okolicy mogło wyrosnąć miasto. Rio niepokornie wiruje. Znów widzę Santa Teresa, Lapa, Copacabanę, Ipanemę, widzę piękna zatokę z rzędem białych żaglówek, która otwiera się na Atlantyk, sąsiednie miasto Niterói i te cudowne, charakterystyczne dla Rio skaliste szczyty, niezliczone wyspy, las tropikalny, nawet Rhocinię stąd widzę. I Christo, który gdyby mógł załamałby ręce nad tym niepokornym i nieokiełznanym miastem. Ale nie może, bo jest przecież w gipsie.

Agi

Zima w Rio.

Zima w Rio.

Kąpielówki w stylu "carioca".

Sunga zamiast bermudów.

W drodze na mundial.

W drodze na mundial.

Dopiero z góry widać, że to naprawdę  "cidade maravilhosa".

Dopiero z góry widać, że to naprawdę cidade maravilhosa. Widok z Pan de Azucar.

5

Kult ciała w Rio.

Kult ciała w Rio.

Nuno na Praia Ipanema.

Nuno na Playboy Beach.

Santa Teresa nocą.

Santa Teresa nocą.

co tu wpisać

Bar do Mineiro to najlepsza knajpa w Santa Teresa.

co tu wpisać

Lapa, okolice akweduktu.

Świątynia futbolu - stadion Maracanã.

Świątynia futbolu - stadion Maracanã.

Mecz pomiędzy Flamengo a Goiais.

Mecz pomiędzy Flamengo a Goiais.

co wpisać

Brazylijczycy grają piękny futbol.

O Cristo Redentor w gipsie.

O Cristo Redentor w gipsie.

2 Responses to “Christo w gipsie”


  • Agi cóż za emocjonalny,entuzjastyczny,żywy i gorący wpis !
    Rio oczami kobiety niezależnej, wyemancypowanej europejki.
    Bardzo interesujące. Mam jeszce prywatne uwagi , ale napiszę do Ciebie wiadomość na Facebooku, women to women:)
    Kasia

  • Agi, dzięki wam naprawdę dowiaduję się mnóstwo o Ameryce Południowej, a co ważniejsze, nie są to opisy beznamiętne i bezosobowe. Widać, że kochacie te klimaty i tych ludzi, tam chyba naprawdę czujecie się jak u siebie. Pomimo tego, że miałam kontakt z kilkoma Brazylijczykami, to jednak obraz tego kraju kształtuje mi się dopiero dzięki wam. Pozdrawiam gorąco
    Monika

Leave a Reply