Po śladach

Nepal przywitał nas obłędnym krajobrazem i spokojem. Nepalczycy, inaczej niż Indusi mają dość dużą jak na realia azjatyckie przestrzeń osobistą. Koniec ze staniem w kolejkach z towarzyszami przyklejonymi do pleców, siedzącymi mi na kolanach, kichającymi prosto w twarz. Nie muszę także pozować do dwudziestu zdjęć dziennie. Nie rozdaję dziesiątków uścisków dłoni. Nie odpowiadam na powtarzające się jak mantra magiczne 5 pytań: From which country? First time in India? Your name? What profession? How old are you? Nikt się nie wpatruje we mnie godzinami z otwartymi ustami lub dłubiąc w nosie.

Nepalczycy też nas obserwują, choć dużo dyskretniej, szczególnie, że od kilku dni nie spotkaliśmy na swej drodze żadnych Białasów. Wjechaliśmy do Nepalu od zachodu po morderczej nocy bez miejscówek w indyjskim pociągu sypialnianym. Mieliśmy do wyboru utkwić w Czandigarze na kolejnych, niewiadomo ile dni i czekać na miejsca sypialne albo pojechać po bandzie. Wybraliśmy opcję numer dwa co było równoznaczne z trzynastogodzinnym koczowaniem w przejściu między wagonami tuż pod toaletą. Nagrodą były potężne koryta rzeczne z jaśniutkim piaskiem i szmaragdową wodą, zielone, świeże soczyste lasy, wodne bawoły wytrwale ciągnące orkę na żółtych polach, kolorowo ubrane kobiety niosące na głowach wielkie naręcza drewna na opał i rysujące się w oddali niewinne przedgórze Himalajów. Po dwudniowym odpoczynku w Mahendranagarze wyruszyliśmy w głąb kraju.

Pierwszy przystanek to Park Narodowy Bardia. I wszystko wskazuje na to, że jutro zrobimy jedną z bardziej niebezpiecznych i zwariowanych rzeczy w życiu. Tak się składa, że na terenie parku przebywa ponad sto tygrysów bengalskich. Ponadto, w parku nietrudno o spotkanie z dzikim słoniem, nosorożcem, czy krokodylem. Tak się składa, że jest to jeden z nielicznych na świecie parków narodowych zamieszkałych przez dziką zwierzynę, który zwiedza się pieszo. Tak się składa, że Nepal do jedyny kraj, gdzie na teren parku nie wolno wnosić żadnej broni! Jedyna nadzieje w bambusowych kijach, w które zostaje wyposażony każdy uczestnik pieszej wyprawy. Nasz przewodnik, u którego zresztą mieszkamy, mówi, że nie było przypadków napaści tygrysów na przewodników ani turystów, ale jest to stwierdzenie wątpliwe. Szczególnie, że od naszej decyzji „iść”, czy „nie iść” zależy jego zarobek. Wiemy, że w sąsiednim, dużo częściej odwiedzanym przez turystów parku narodowym takie przypadki nie należą do rzadkości, a pewna tygrysica tak się rozsmakowała w ludzkim mięsie, że zanim ją odstrzelili zżarła 4 turystów w 60 dni. A w historii, leżącego w Indiach, niedaleko granicy z Nepalem Parku Narodowym im. Corbetta tygrysy zżarły 125 osób! A tygrysy to nie jedyny zagrożenie. Biorąc pod uwagę statystyki nawet niewielkie w porównaniu do nosorożca, który słynie ze swojego okrucieństwa i nieobliczalności. Wskazówka – uciekać przed nim zygzakiem, wspiąć się na drzewo, a jak nie ma innego ratunku to rzucić się plackiem na ziemię i udawać trupa. W teorii brzmi nieźle. A słoń? Dziki słoń potrafi wpaść w szał i z łatwością stratować człowieka. Wskazówka – uciekaj albo do wody, albo na kamienisty teren. Łatwo powiedzieć.

Wskazówka na tygrysa? Patrzeć głęboko w oczy i wycofywać się tyłem po śladach.

Przyznaję, mam pietra! I to niemałego, bo inaczej jest czytać powieści o tygrysach bengalskich lub dane statystyczne, że tylko 3% szans ataku itd., a inaczej jest leżeć w chacie w środku dżungli wsłuchując się w jej dzikie odgłosy i zasypiać ze świadomością, że nie wiadomo co się jutro wydarzy…

Ryzyko jest niewielkie, ale realne – jak podsumował to Michał – Skąd pewność, że nie spotkasz jakiegoś pieprzniętego tygrysa? Pójść jutro, czy nie iść? Ciekawa jestem, co Wy byście zrobili?

Agi

slady

2 Responses to “Po śladach”


  • no pewnie ze pojsc!! a co tam raz się zyje:) kochani cudowne zdjecia i fajnie sie „was” czyta:)
    w naszej warszawskiej dzungli nic specjalnie szalonego.. ale niebezpieczenstwo ze zdarzy sie cos krejzi zawsze realne..
    love

  • Kochani ,
    ja reprezentuje pokolenie Waszych rodziców czyli zafascynowanych swoimi dziecmi lekko szurnietych z miłości rodzicielskiej rodziców wiec całe szczescie ze z powodu nadmiaru obowiązkow rodzinnych – dzieci sie przeprowadzały- nie przeczytałam tego wczesniej .
    Teraz juz chyba macie te przygode za sobą – ze szczesliwym finałem.
    Ja bym powiedziała – ale za zadne skarby nie pchajcie sie tam gdzie jest realne zagrozenie, nie kuście losu , który przecierż zaplanował dla Was całą jeszcze listę tzw życiowych ról do spełnienia.
    No ale chyba za pózno 🙂 i teraz leżąc sobie wygodnie z laptopem na kolanach przeczytam kolejny odcinek z wyprawy:))
    PS brakuje mi wyraznych dat ,widze je tylko przy wpisach Waszych gości-może Wy piszcie je przy podpisywaniu swoich wpisów
    całusy Kasia

Leave a Reply