Lśniąca, biało-czarna posadzka zasłana była zwłokami ludzkimi. Amrit Savar, czyli Jezioro Nektaru gęste i ciemne od krwi. Gładkie niegdyś marmurowe ściany podziurawione od kul. Nad Złotą Świątynią unosił się dym… Tak było w 1982 roku, gdy doszło do kilkudniowej obławy w największej sikhijskiej świątyni.
W restauracji poznajemy Shevę. Ma 24 lata, świetnie mówi po angielsku. Na głowie ma obcisłą pończochę ze znaczną bulwą na czubku głowy, to turban, wersja sportowa, rozwiązanie dla młodych, szybko żyjących mężczyzn. Żaden sikh nie pokazuje się publicznie bez turbana, istnieje jednak dowolność w kolorystyce i wiązaniu. Na nadgarstku ma prostą, metalową bransoletę, tłumaczy, że przypomina mu, aby nie popełniał złych czynów. Mamy już dwa atrybuty sikha. Sheva przyznaje się, że nie jest głęboko religijny. Tradycyjny sikh ma przy sobie mały kindżał zawieszony na szyi, pozostałość po szabli, aby chronić słabszych. Ma także grzebień wpięty w długie włosy – to nawiązanie do czystości i higieny. A długie, nigdy nie obcinane włosy i broda to, w tropikalnym klimacie, manifestacja umartwiania się i oddania bogu. Sheva darował sobie także specjalną bieliznę do kolan noszoną przez sikhów. Ale tak jak każdy z wyznawców sikhizmu nosi nazwisko Singh. Mówi do nas tak: So if you, guys, wanna be a sikh… i robi nam krótki, niezwykle interesujący wykład. sikhizm to mix najlepszych elementów hinduizmu i islamu, że Bóg jest jeden i jest absolutem i że najważniejszym przesłaniem jest równouprawnienie, tolerancja i obrona słabszych. Co najważniejsze, sikhizm odrzuca rygorystyczny system podziału ludzi na kasty. Brzmi przekonywująco i bardzo humanitarnie. A żeby zostać sikhem trzeba po prostu przyjąć chrzest. Wonsowi koncepcja sikhizmu niezwykle przypadła do gustu. Szczególnie pociągająca jest dla niego perspektywa chodzenia w turbanie, który świetnie pasowałby do garnituru. Poczynił już nawet pierwszy krok i kupił bransoletę na rękę.
Zdejmujemy buty, dokładnie myjemy mydłem dłonie (pierwszy raz od dwóch tygodni widzę mydło w miejscu publicznym!), potem stopy. Przekraczamy monumentalną bramę i wkraczamy na dziedziniec Amrit Savar, świętego miejsca sikhów. Odbiera nam mowę. Panuje tu niezwykła atmosfera skupienia i kontemplacji. W przedziwny sposób to podniosłe miejsce pozostaje przyjazne i ludzkie. Oślepiają nas promienie słońca odbite od złotych ścian i kopuły świątyni zatopione w Jeziorze Nektaru, czyli ogromnego basenu na dziedzińcu, na którego środku widnieje Złota Świątynia. Te ściany były światkiem krwawego starcia sikhów z hindusami. A było to tak: generalnie sikhowie są łebscy i pracowici. To co w moim przekonaniu odróżnia ich od hindusów to przede wszystkim brak wiary w przeznaczenie, sikhowie wierzą w pracę swoich rąk. I myślę, że niewiele jest przesady w opinii, że najlepsi lekarze, prawnicy i sportowcy Indii (choć o to akurat nietrudno, bo Indusi zawsze zajmują ostatnie pozycje w rozgrywkach sportowych, może oprócz krykieta) to sikhowie. Ma to swoje efekty w postaci najlepiej prosperującego stanu Indii – Pendżabu. Sikhowie, podobnie jak Baskowie mieli separatystyczne zapędy, podobnie też czasem podłożyli jakąś bombę, rozstrzelali kilku niewinnych hindusów. Indira Gandhi musiała położyć temu kres i posłała wojska do miejsca, gdzie ukrywał się dowódca skrajnie radykalnej partii sikhijskiej stojący za zamachami. Doszło do trwającej klika dni rzezi, której skutki opisane są powyżej. Sikhowie jednak nie odpuszczają i powinna o tym wiedzieć Indira Ghandi, która w ramach manifestacji poszanowania dla sikhów miała przy boku od dziesięciu lat wiernego ochroniarza… w turbanie. Nie kto inny, a jej własny , wierny ochroniarz po latach oddania i przyjaźni zastrzelił Panią premier w jej własnym ogrodzie. Jak to komentuje Sheva? „Indira Ghandi była najgłupszą kobitą świata.” Kto ma rację trudno powiedzieć. Jedno jest pewne, ten wielokulturowy, wielonarodowościowy, multireligijny kraj targany jest wieloma konfliktami. Niech dowodem tego będzie fakt, że na stacjach informacyjnych cały czas antenowy poświęcony jest ważnym informacjom z kraju. O zagranicy rzadko co się słyszy, no chyba, że o Chinach, co niespecjalnie dziwi.
Na mnie sikhizm zrobił doskonałe wrażenie. Każdy spotkany brodacz obdarowywał mnie uśmiechem, życzliwością, tolerancją dla nieznajomości ich zwyczajów, cierpliwie odpowiadając na wszystkie pytania. NA dziedzińcu Złotej Świątyni czułam się jak jedna z nich, czułam się jak w domu. Sama świątynia była rodzajem azylu, odcięciem od brudu, tłumu, ruchu ulicznego. Na teren kompleksu świątynnego wierni mogą wchodzić 24 na dobę, siedem dni w tygodniu, jest doskonale zorganizowana cała infrastruktura służąca zapewnieniu komfortowych warunków przyjezdnym pielgrzymom, 24h na dobę działa także kuchnia karmiąca dziennie ok. 50 000 potrzebujących. Wszystko jest bezpłatne. Świątynia utrzymuje się wyłącznie z datków dobroczynnych i pracy wolontariuszy. Sama się zaciągnęłam do pomocy przy ugniataniu placków chapali. Bez żadnego problemu wbiliśmy się do ogromnej kuchni, gdzie w olbrzymich kotłach gotowały się różne dania. Nikt nas nie przepędził, nie wyrzucił. Zaraz doskoczył do nas szef kuchni i z dumą oprowadził po swoim królestwie. A przecież przeszkadzaliśmy, zadawaliśmy pytania, zabieraliśmy cenny czas. Nie było problemu, dla nich byliśmy osobami, które chcą poznać sikhizm, może nawet przejść na sikhizm, a „sikh” znaczy uczeń, czyli w pewnym sensie w logiczny sposób przyczyniali się do naszego nawrócenia.
Amritsar to cudowne, czyste miasto, gdzie władze zabroniły wchodzić świętym krowom, osłom i koniom do centrum, a w niektórych miejscach na ulicach są nawet chodniki, co znacznie ułatwia komunikację. Amritsar to przestrzeń kolorowych, wibrujących turbanów, bujnych, falujących bród i życzliwego uśmiechu. Za dziesięć lat wszystkich Panów Singh będę widziała wyraźniej, niż skąpaną w słońcu Złotą Świątynię. Bo jak wynika z adresu e-mailowego Sherpy: singh_is_king@… .
Agi

Kuchnia przy Złotej Świątyni wydająca darmowe posiłki.
Hmmmm…. a kto Wam takie ładne foto zrobił z tą Złotą Świątynią ??? Ja chyba wiem 🙂 Dobrze że opublikowaliście w końcu jakieś wpisy bo już się baliśmy że coś Wam się stało! My dojechaliśmy szczęśliwie… zgodnie z zaleceniem Mecenasa Wonsa odwiedziliśmy w Delhi „Sklep u Miśka” i uwaga: McDonald’sa (który w Indiach nie jest chyba zbyt popularny bo świecił pustkami)… No i oczywiście „rynek” z przyprawami… Prawie się podusiliśmy od tych zapachów – takie były intensywne… Czekamy na dalsze przygody i serdecznie pozdrawiamy (niestety już z Polski)… Obyśmy się spotkali ponownie gdzieś na trasie… PS. Dla niedowiarków potwierdzam opowieść Sikha (i dodam że naprawdę łepski… gadał ładnie po angielsku, a piętro wyżej otwierał kafejkę internetową)
Naprawę super! Jestem pod wrażeniem miejsc, które odwiedziliście! Szerokiej drogi życzę i pozdrawiam serdecznie ;)!