30 grudnia 2009, Varanasi
Varanasi się nie zwiedza, tu się po prostu jest. Z tego samego założenia wyszło wielu białych, którzy tu pomieszkują. Wielu z nich pochodzi z bogatych i bardzo ułożonych krajów jak Niemcy, czy Szwajcaria. Załatwiają sobie zasiłki, czasem zaświadczenie od psychiatry i w drogę, do Indii, gdzie żyją jak królowie ze swojej renty. Łatwo ich odróżnić od podróżników, ponieważ chodzą w łachmanach. Nie potrafię tego zrozumieć i nie potrafią tego zrozumieć Indusi, którzy patrzą na nich z obrzydzeniem. Po wąskich uliczkach starego miasta snują się bez celu, w dziurawych ubraniach, obowiązkowych dredach, z brudnymi paznokciami i niedomytymi zębami. Czy jest to forma akulturacji, dążenie do wsiąknięcia w otoczenie, stania się hindusem? Często im się zdarza odwiedzać miejscowe szpitale po przedawkowaniu narkotyków. O przedawkowanie posądzono także Leona, gdy zjawił się na pogotowiu z jakąś dziwną odmianą zapalenia płuc, nie mogąc oddychać. Po tym jak udało mu się wyjaśnić, że narkotyki nie są powodem jego problemów podano mu aparat tlenowy, bez tlenu. Leon ostrzega – Lepiej nie chodzić do indyjskich szpitali. – Sama na to wpadłam.
Nie zwiedzaliśmy, byliśmy. Dni spędzaliśmy pijąc chai (herbata z mlekiem) na ghatach, czytając książki, ćwicząc jogę. Ostatecznie do jogi przekonał nas fakt, że lekcje odbywają się w świątyni Sziwy. W Varanasi prawie każdy dom ma swoją świątynię. Tak więc każdy dzień rozpoczynamy od dwugodzinnej tortury przy akompaniamencie modlącej się na głos gospodyni, tonąc w zapachu kadzideł. Mamy niesłychanie uroczego nauczyciela, który sepleniąc daje nam komendy. Naszą ulubioną figurą jest dead body, czyli leżenie plackiem i odpoczynek.
Udajemy się też na rozmowę do guru. Z wymalowanej na murach reklamie jego działalności widnieje całe spektrum usług: mity, przypowieści i filozofia hinduska, odpowiedź na pytania o sens życia, wsparcie w odnalezieniu szczęścia, 6 lekcji jogi + wróżenie z ręki za darmo. Usiedliśmy z naszym „przewodnikiem” na dachu jednej z ghat. Nad naszymi głowami unosiły się dziesiątki puszczanych przez dzieci latawców. Blisko dwie godziny rozmawialiśmy o indyjskim stylu życia, filozofii, uduchowieniu, małżeństwach aranżowanych. Wszystko co mówił guru trzymało się mniej więcej kupy, aż do chwili, gdy zaczęłam pytać o jego życie. Guru coraz bardziej się zapętlał w swoich odpowiedział aż wyszło w końcu na jaw, że jest głęboko zdesperowany i aktualnie jedynym celem jego życia jest emigracja zarobkowa do Hiszpanii. Trzymamy za niego kciuki.
Zainspirowana książką Tiziano Terzaniego „Powiedział mi wróżbita” wiedziałam, że nie opuszczę Varanasi bez wizyty u palmisty. Tizziano podróżował przez całą Azje odwiedzając w każdym kraju jakiegoś mędrca o nadprzyrodzonych mocach i bardzo często był to astrolog z Indii. Nie mogłam przegapić więc okazji. Trudność zadania polegała na tym, że trzeba było wyeliminować przyjmujących turystów hochsztaplerów i odnaleźć specjalistę. Tu znów pomocny okazał się Leon. Na samym początku odrzucił wróżbitę, do którego sam chodzi, ponieważ ten zaniemówił jakiś czas temu. Teraz patrzy regularnie w dłoń Leona, nic nie mówi, tylko daje mu kolejne sygnety będące amuletami. Pójdziemy jednak do jednego z jego niezwykle utalentowanych uczniów. Wskazówka jest jednak taka, żeby broń Boże nie kupować od niego żadnych amuletów, bo choć jest mistrzem przepowiadania przyszłości oszukuje nieco na amuletach.
Czy się obawiam? Nie, ponieważ wróżbici nie przekazują swoim klientom złych zdarzeń, których nie da się uniknąć lub chociaż zminimalizować. Wróżby służą zoptymalizowaniu powodzenia w przyszłości, wpłynięciu na to co zapisane w gwiazdach. W Azji przywiązuje się ogromna wagę do całego świata magii. Wielu czołowych polityków i znanych biznesmenów korzysta z porad astrologów. W Indiach do astrologów chodzi się przed każdym przełomowym wydarzeniem w życiu. Nie ma ślubu, który nie zostałby zatwierdzony przez wróżbitę. Mając do wyjazdu z Varanasi dwa dni nie było czasu na wykonanie tabel astrologicznych i ich interpretację, ale wystarczająco, aby odwiedzić palmistę. W jego biurze zjawiliśmy się w południe. Poczekalnia była pełna. Dostałam karteczkę z numerem 16. Czy to znak? Urodziłam się przecież 16 maja. Za szybą zobaczyłam swojego wróżbitę. Zdawał się być człowiekiem bardzo rzeczowym. Grubawy Indus w okularach, koło pięćdziesiątki, z ogromną tikką na czole. Nadeszła moja kolej. Weszłam za szybkę razem Leonem, który był naszym tłumaczem. Czułam się trochę jak przy konfesjonale, tyle tylko, że role były odwrócone. Ja słuchałam, palmista opowiadał o mnie. Mężczyzna zerknął na moją dłoń, namalował na niej jakiś znak długopisem i odtąd patrzył tylko na Leona. „Jesteś osobą, która robi bardzo wiele planów na przyszłość i stara się je wszystkie zrealizować” (prawda!). „Jak ktoś cię czymś obdaruje, to odwdzięczasz się ze zdwojoną siłą” (chyba prawda). „Muzyka jest dla ciebie bardzo ważna, widzę koło ciebie cytrę” (salsa ?), „Jesteś nerwowa i wybuchowa” (bez przesady). „Jesteś osobą bardzo samodzielną, nigdy nikogo nie słuchasz, wszystkie decyzje podejmujesz sama” (nieprawda). „Denerwujesz się, gdy coś idzie nie po twojej myśli” (zgadza się, ale kto się nie denerwuje). „Pieniądze się ciebie nie trzymają, szybko je wydajesz” (nieprawda). „Ale dorobisz się bardzo dużych pieniędzy, będziesz bardzo bogata” (i dobrze) i w tym właśnie momencie palmista wypuścił nagle moja dłoń zaczął coś piać na odwrocie swojej wizytówki. Leon tłumaczył dalej. „Za trzy tysiące osiemset osiemdziesiąt pięć rupii (ok.228 PLN) musisz kupić ten złoty sygnet z dużym różowym rubinem, on zapewni ci to bogactwo”. Z trudem powstrzymałam śmiech. I spytałam jeszcze o jedyną chyba rzecz, odnośnie której potrzebowałam porady. Czym powinnam się zająć zawodowo. Wróżbita układając przed sobą kolorowe sygnety dla kolejnych klientów rzucił niedbale, choć zdecydowanie „Powinnaś otworzyć swój biznes, nie pracować dla nikogo”. Więc ja podekscytowana już wstając pytam, jakie biznes, jaki?! „Powinnaś zająć się ubraniami”. To wszystko wyjaśnia.
To był ostatni dzień roku 2009. Nowy Rok przywitamy w nocnym pociągu do Kalkuty! Tym razem bez żadnych noworocznych postanowień. Jesteśmy spokojni o 2010, ponieważ w Benares otrzymaliśmy więcej błogosławieństw niż przez całe swoje życie. Błogosławieństwo Hanumana (boga o twarzy małpy), Sziwy, Gangi i wielu innych.
Agi

sadhus

nie ma godziny bez dawki betelu

zdesperowany guru
No i wiadomo!!! Mama sie ucieszy!!! buziaczek
no bedzie rodzinna firma hehe:)))love
to ja rozumiem , ze mama poleciala na Bali aby kuc zelazo ,poki gorace i obgadac szczegoly:))
calusy dla Was i Klari,
chetnie przeczytalabym wpis Klari , moze ja zachecicie:))