Cairns, 25 lutego 2010
Nad szeroką, piaszczystą plażą zbierają się ciężkie, typowe dla pory deszczowej chmury. Grupa ludzi, która poprzednio prowadziła ożywione rozmowy w mniejszych grupkach zbiera się w okrąg. Nagle zapada cisza trwająca minutę. Wszyscy są poważni i skupieni. Następnie jeden z mężczyzn wyjmuje z lodówki turystycznej tequilę i każdemu nalewa do plastikowego kieliszka na jedną nogę, potem chętnym na drugą.
Niezupełnie przypadkiem wzięliśmy udział w spotkaniu Polonii żyjącej w Cairns, która zebrała się, aby uczcić pamięć zmarłego równo rok temu przyjaciela, którego prochy rozrzucone zostały na tej właśnie malowniczej plaży.
Niezupełnie przypadkiem ponieważ w Cairns od kilku dni byliśmy na wczasach, a wszystko to zaczęło się tuż po przybyciu na Antypody. Po wielogodzinnych lotach łączonych wylądowalismy w końcu do Cairns, doskonałej bazy do zwiedzania Quinnslandu, czyli tropikalnej północy Australii. Chmury, wilgoć, soczysta zieleń i morze. Na lotnisku nieco prowincjonalnego, choć uroczego miasteczka czekała niespodzianka. Znajome twarze, uściski, opowieści. Karolina i Konrad, znajomi z Warszawy. W skrócie, Konrad-Polak, który wychował się w Australii, ale pokochał Polskę. Karola to Polka, która wychowała się w Polsce i pokochała Konrada tam Konrada, aby potem przenieść się z nim do Australii, żeby przekonać się, czy Australię też zdoła pokochać. Kilka kolejnych dni spędzamy w ich towarzystwie zwiedzając okolicę. Prawie prosto z lotniska jedziemy na plażę „z falami”, żeby poczuć atmosferę Ozzie-landii. Tam Michał pod okiem Konrada bliżej zapoznaje się i z deską i z falami. Ja tymczasem prowadzę babskie rozmowy z Karolą, podziwiając w międzyczasie panów, dając temu jawny wyraz. Przez tych kilka spędzonych razem dni czujemy się jak na wczasach. Jeździmy do pobliskich punktów widokowych, nobliwej miejscowości wczasowej Port Douglas, pływamy w morzu, pijemy piwo. Po raz pierwszy od prawie czterech miesięcy nie ślęczymy nad mapami, nie planujemy, nie czytamy. Po prostu dajemy się oprowadzać co jest niezwykle miłe.
A podczas spotkania na plaży zostaliśmy po prostu przejęci, z tym że nie było to „wrogie przejęcie”, ale najbardziej przyjacielskie, jakie można sobie wyobrazić. Wśród wielu innych osób zebranych na plaży, poznajemy Halinę i Jacka, którzy żywo zainteresowali się naszym pomysłem przejechania przez australijski outback, czyli tzw. middle of nowhere a po naszemu „zadupie”. Jacek – poszukiwacz opalu, diamentów i przygód jest znawcą buszu i gawędziarzem opowiadającym niezwykle barwne historie. O tym jak go zaatakowały dzikie świnie, jak mało co nie wykąpał się w jeziorze z arszenikiem, o tym jak zacierać ślady na pustyni, jaki jest kodeks poszukiwaczy złota, o tym jak to było w PRL-u. Halina – ciepła, opiekuńcza, racjonalna, cudowna. Są jak Jing i Jang, przeciwieństwa, które dopiero razem tworzą harmonijną całość i to przez ostatnie trzydzieści pięć lat. Nie wyczerpaliśmy tematu, więc zostaliśmy zaproszeni na kolejny dzień na zdjęcia, omówienie trasy i obiad.
Ryba, pure ziemniaczane i surówka. Wszystko domowe, znakomite, znajome. Po miesiącu jedzenia smażonego ryżu z jajkiem sadzonym i sosem „kecap manis”, który sami sobie dolewaliśmy do potraw, żeby je ratować, była to rozkosz dla naszych kubków smakowych. Obiad przeciągnął się do podwieczorku, kolacji, a potem na dobrą sprawę śniadania. I tak zostaliśmy „zaadoptowani” przez Halinę i Jacka, ludzi, którzy widząc nas drugi raz w życiu odstąpili nam całe piętro swojego pięknego domu, karmili nas jak własne dzieci i poświęcali cały wolny czas.
Nie obyło się oczywiście bez zbiegów okoliczności. Okazało się bowiem, że Halina i Jacek trzy lata temu wzięli pod swoje skrzydła moją bliską znajomą z Warszawy, która de facto opowiadała mi po powrocie z Australii o pewnej niesamowitej parze dobrych ludzi. Nie mówiąc już o tym, że kuzyn Haliny jest weterynarzem psów moich rodziców w Łodzi. Kolejne magiczne spotkanie, zbieg okoliczności i znów powracająca niezwykła myśl : ”Jaki ten świat mały”.
Codziennie rano wkładamy do terenowego auta Jacka wielką lodówkę podróżną pełna pękatych kanapek i ruszamy zwiedzać Queensland. Okolica choć piękna, najeżona jest niebezpieczeństwami. Zewsząd ograniczenia i wskazówki. Nie wchodzić do morza. Zachować czujność przy ujściach rzeki do morza i bagnistych terenach. Nie prowadzić o zmierzchu samochodu. Dokładnie się rozejrzeć przed wejściem do publicznej toalety. Jacek z ogromnym zaangażowaniem wprowadza nas w ten dziki świat, w którym człowiek wciąż musi wykazać pokorę przed naturą. Chodzimy po gęsto zarośniętej dżungli odrywając z kostek pijawki, karmimy kangury, włączamy napęd na cztery koła i szalejemy po buszu, podziwiamy gigantyczne, pięćdziesięciometrowe drzewa fikusa, wypływamy na poszukiwania rafy koralowej, wąchamy kwiaty frangipani, a przede wszystkim wysłuchujemy dziesiątków bezcennych historii. Przez ten cudowny tydzień spędzony z Jackiem i Haliną, który za szybko dobiegł końca, poczuliśmy się przez chwilę jak w domu, naładowaliśmy baterie, a co najważniejsze poznaliśmy cudownych ludzi i zyskaliśmy nowych przyjaciół. Czyżbyśmy znów zostali wciągnięci w zaklęty krąg …?
Jednocześnie, z zapracowanymi Karolą i Konradem regularnie poznajemy nocne oblicze Cairns. To turystyczne miasto w weekendowe wieczory zamienia się w ekskluzywną „metropolię”. Rewia mody najpierw sunie ulicami, by swój pochód hucznie zakończyć w jednym z eleganckich barów. My z Wonsem w naszych traperskich outfitach czujemy się trochę jak specjaliści od sprzętu na planie „Sexu w Wielkiem Mieście”, bo jak mówi Karola „Piątek wieczór to w Cairns wydarzenie”.
Agi

Planowanie trasy naszej podróży często przebiega burzliwie. W tle wybrzeże Queenslandu

Port Douglas

Promenada w Cairns z basenem publicznym tuż nad morzem

Lunch z Jackiem podczas wędrówki po Tableland.

Często przejeżdżaliśmy przez prywatne farmy, które sami otwieraliśmy.

Pradawne fikusy w głębi lasów.

Kangury w Granit Gorge.

Aborygeni z Yarabba.


Przybijamy w Palm Cove.

Pożegnalne śniadanie przygotowane przez Halinę i Jacka: najlepsze wypieki w Cairns i tropikalne owoce z całego świata. Niestety Halinka nie lubi zdjęć, więc musieliśmy ją obciąć:).
0 Response to “Zaadoptowani”