Zaklęty krąg

Kupang, 15 lutego 2010

Nieświadomie staliśmy się żywą częścią indonezyjskiej kultury, elementem pewnego zamierającego już niestety starego, pięknego zwyczaju.

Nasze krótkie wakacje na wyspie szczęścia dobiegały powoli końca. Zaczęliśmy myśleć jak pokonać te 80 km dzielące nas od miejsca, z którego wypływa prom z powrotem do Timoru Zachodniego. Nasza podróż wypadła na niedzielę. Nie byłoby żadnego problemu, gdyby nie fakt, że trzysta lat temu przybyli tu Holendrzy, którzy nie tylko bezdusznie grabili te ziemie, ale także zaszczepili protestantyzm i mieszkańcy Rote posłusznie dzień święty święcą. Jedynym sposobem, aby pokonać dystans było wyczarterowanie bemosa, na co nie było nas stać. W sobotę wieczór Michał ruszył na obchód wsi w poszukiwaniu jakiegoś pojazdu i kierowcy. Wrócił z ponurą miną i informacją, że znalazł co prawda dwa samochody, ale żaden z nich na chodzie. Dodał jednak od razu, że poznał Davida i że David pomoże. Nie bardzo wiedziałam co to znaczy do czasu aż nazajutrz rano wspomniany mężczyzna zajechał na podwórko naszych gospodarzy rozklekotanym pick-upem. Niewysoki czterdziestolatek o łagodnym spojrzeniu uprzejmie się przedstawił. Załadowaliśmy się do szoferki i ruszyliśmy. Okazało się, że David wstał bladym świtem przejechał na swojej motorynce do sąsiedniej wsi i pożyczył od kumpla samochód. Nie gwarantuje, że zawiezie nas do samego promu, ponieważ pożyczony samochód też ledwo się toczy i źle znosi długie dystanse, ale na pewno nie zostawi nas na lodzie. Tocząc się nieśpiesznie dziurawymi drogami Rote dotarliśmy do Ba’a – stolicy wyspy. Zatrzymaliśmy się pod niewielkim sklepikiem przy jezdni. Rozstawiliśmy trzy plastikowe krzesła w cieniu i czekaliśmy. My nie bardzo wiedzieliśmy na co, ale David na szczęście wiedział. Zatrzymywał wszystkie mijające nas samochody. Pierwszym jechał jego brat, drugim kuzyn, w trzecim i czwartym szwagier i siostrzenica, w kilku kolejnych przyjaciele i koledzy aż w końcu zatrzymał się jego bliski kumpel Garson. Jechał prosto na prom. David przykazał mu nie tylko zabrać nas na prom, ale wysadzić pod samymi drzwiami hostelu w Kupangu, stolicy Timoru. Nasz dobroczyńca czule nas pożegnał życząc szerokiej drogi i prosząc o telefon jak dotrzemy do celu. Nie przyjął od nas ani grosza. Właśnie zupełnie obca osoba poświęciła nam prawie całą niedzielę i podjęła ryzyko holowania psującego się samochodu swojego przyjaciela. Dawid trywializuje: „Byliście w potrzebie to pomogłem. Tak samo jak mi przez całe życie pomagają ludzie za każdym razem gdy jestem w potrzebie. Pochodzę z wielodzietnej, dość ubogiej rodziny, gdyby nie dobrzy ludzie nie byłbym dziś inżynierem.” Dziś również Garson pomógł Davidowi, ponieważ jego nowi znajomi, taka młoda para z Polski, nie ma pieniędzy na wyczarterowanie całego autobusu, a dziś niedziela. David jako inżynier nadzoruje budowy, a Garson jest murarzem, więc niewykluczone, że wkrótce David pomoże również Garsonowi znaleźć pracę.

W ten oto sposób nieświadomie staliśmy się ogniwem indonezyjskiego gotong-royong systemu wzajemnej pomocy, na której od pokoleń oparta jest Indonezja, systemu dzięki któremu nie ma ani żebractwa, ani przestępczości, a człowiek nigdy nie jest sam. Zostaliśmy bezinteresownie obdarowani dobrocią i czasem. Byłoby cudownie zostać orędownikiem i ambasadorem gotong-royong w Polsce, w Europie. Spotkanie z tymi prostymi ludźmi było jedną z cenniejszych lekcji naszej wyprawy.

Wzruszeni i zmęczeni dotarliśmy do obskurnego hostelu Avalon. Jutro ruszamy w głąb Timoru.

Agi

Z Davidem.

Z Davidem.

Przystań na Rote.

Przystań na Rote.

3 Responses to “Zaklęty krąg”


Leave a Reply