Złoty Trójkąt

Chiang Mai, 12 stycznia 2010

Nasz cel: zapalić opium. Udajemy się więc na północ Tajlandii do legendarnego Złotego Trójkąta rozprzestrzeniającego się na granicy pomiędzy Tajlandią, Laosem i Birmą, gdzie przez setki lat toczono zaciekłe boje o makówki.

Po całonocnej podróży autobusem, docieramy do Chiang Mai, dużego choć bardzo spokojnego miasta, w sam raz po ruchliwym Bangkoku. Podróżnicy wsiąkają tu na wiele tygodni, które urozmaicają sobie lekcjami gotowania, masażu tajskiego, medytacji a nawet języka.

Jeszcze w Bangkoku poznajemy Piotra i Karolinę i od razu czujemy, że najbliższe dni spędzimy razem, że przynajmniej na jakiś czas powiększy się skład Expedition Moustache. Choć tak naprawdę to my dołączyliśmy, gdyż wcisnęliśmy się do wynajętego przez nich pick-upa. W ten sposób wtapiamy się w otoczenie, gdyż co drugi samochód na tutejszych drogach to pick-up w wersji okrojonej, bez terenowych kół i napędu na cztery koła. Każdy Tajlandczyk ma coś do przewiezienia na pace: towary, liczną rodzinę, zwierzęta, zepsuty motor.

Z Karoliną i Piotrem spędziliśmy razem kilka cudownych dni i z sentymentem wspominamy podróż na północ, a szczególnie wspólną piosenkę na cześć Poli Monoli.

Jeszcze w Chiang Mai zapisujemy się na kurs gotowania. Skoro tak lubimy obżerać się tajskim jedzeniem, musimy zapewnić kontynuację tego rytuału w Polsce. W dużej kuchni unosi się zapach trawy cytrynowej, limonki, imbiru i sosu rybnego. Pod okiem miejscowego kucharza przyrządzamy po kolej: pad tai (tradycyjny makaron tajski), zupę kokosową z krewetkami, zielone curry oraz na deser – lepki ryż z mlekiem kokosowym i świeżym mango. Agi tak się w nim rozsmakowała, że do końca pobytu w Tajlandii jadła go na kolację z rosnącym każdego dnia entuzjazmem.

Pad tai, który zrobiłem wyglądał jak jedna gigantyczna kluska, za to Agi, której pad tai wyglądał na medal, nie mogła go zjeść, bo cały fragment poświęcony rozróżnianiu trzech rodzajów papryczek przegadała z Karolą. Pozostałe dania były pyszne.

Następnego dnia ruszamy w kierunku granicy z Birmą. Noc spędzamy w słynnym niegdyś z produkcji i przemytu opium Chiang Saen. Szukamy zakamuflowanej palarni opium, ale bez skutku. Pewnie rozpytujemy niewłaściwe osoby. Ale dzięki temu byliśmy w stanie zerwać się o świcie i powitać wschód słońca nad brzegiem Mekongu.

Opium to dzisiaj historia. W miasteczku Mae Sai nad brzegami Mekongu, skąd roztacza się widok na Złoty Trójkąt, opium również nie ma, są za to dwa muzea poświęcone tej używce oraz wielka, złota, tandetna figura Buddy i kilka świątyń. Już nikt nie uprawia tutaj maku, nawet w Birmie kartele narkotykowe przerzuciły się na heroinę i amfetaminę. W muzeum można zobaczyć w jakiej pozycji należy palić opium, zapoznać się ze szczegółową instrukcją przygotowania fajki, kupić niezbędne parafernalia i na tym koniec.

Jednym z celów wyprawy na północ było również znalezienie wioski ludzi z plemienia Karen, znanych z długoszyich kobiet. Podejrzewaliśmy, że w tej części kraju czeka nas komercyjna wersja prawdziwej wioski, ale i tak perspektywa spotkania ludzi o żyrafich szyjach była kusząca. Po wielu godzinach błądzenia – co ciekawe wśród naszych wszystkich zapytanych o drogę nieznających oczywiście angielskiego informatorów, najlepszym okazał się wioskowy głuchoniemy dziadek – dotarliśmy w końcu do celu.

Miejsce to dobrze oddaje to, co stało się z Tajlandią przez ostatnie kilkadziesiąt lat: przedstawicieli pięciu plemion, w tym ludzi Karen, przywieziono w jedno miejsce i zbudowano tradycyjną wioskę, aby turyści zaoszczędzili czas i nie musieli jeździć do każdej wioski osobno. Przechodzi się z jednej części do drugiej, wtedy przedstawiciele następnego plemienia odrywają się od telewizora, który stoi w jednej z chat, zbierają się razem i wykonują rytualny taniec plemienny. Później jest donation (oczywiście przed wejściem do wioski kupujemy jeszcze bilety), a jak ktoś się opiera, to przynajmniej niech kupi „tradycyjne” rękodzieła, czyli odpustową tandetę. Strasznie to smutne, jedynym pocieszeniem jest to, że w ten sposób plemionom nie brakuje pieniędzy – za każdą „tradycyjną” chatą stała tradycyjna honda albo yamaha.

Jednak trzeba przyznać, że obręcze na szyjach kobiet Karen, robią wrażenie. Podobno zaczęły je nosić jako rodzaj amuletu ochronnego, na szyi właśnie, gdyż to miejsce najbardziej narażone było na atak tygrysa, który zawsze skakał najpierw do gardła ofiary. Skoro tak, to dlaczego obręcze noszą tylko kobiety a nie mężczyźni, którzy byli przecież myśliwymi?

Michał & Agi

1

2

Wschód słońca nad Mekongiem.

Wschód słońca nad Mekongiem.

5

Nasza bryka.

Nasza bryka.

7

Przerwa w pokazach dla turystów - nie tego szukaliśmy.
Kobieta z plemienia Karen.

Kobieta z plemienia Karen.

10

2 Responses to “Złoty Trójkąt”


Leave a Reply