Chiang Mai, 17 stycznia 2010
Nasz amulet (Budda) odjechał w dal zawieszony na tylnym oparciu miejskiego autobusu w Bangkoku. Mam tylko nadzieję, że nie narazimy tym samym pasażerów na żadne nieprzyjemności.
Może powinniśmy go byli zgodnie ze zwyczajem zanieść do świątyni i dać lamie do pobłogosławienia za kwotę równą kosztowi odmalowania na jednej ze ścian klasztoru kilku scen z życia Buddy? A może powinniśmy byli wybrać zupełnie inny amulet z Buddą? A może powinniśmy nosić na szyi krzyż chrześcijański zamiast Buddy? A może wszystko było po prostu zapisane w gwiazdach?
Był duszny wieczór w malowniczym Chang Mai. Właśnie zarezerwowaliśmy sobie stolik w pierwszym rzędzie na jutrzejszy muai thai, tajski boks. Podekscytowani wsiedliśmy do tuk-tuka (motorowa taksówka na trzech kółkach), który miał nas zabrać na nocny targ.
Niedługo potem czas się zatrzymał i staliśmy się na chwilę bohaterami istnego horroru. Ciemność, huk i wrzask Michała: „ My hand! My hand is stuck out there”. Wyskoczyłam z tuk-tuka, krzycząc i gestykulując błagałam otępiałego kierowcę, aby się cofnął. Michał wydobył rękę, która tkwiła uwięziona między tuk-tukiem, a bokiem ciężarówki, w którą uderzyliśmy. Metalowy pręt wystający z ciężarówki wbił mu się w ramię. Potem było dużo krwi, zbiorowisko ludzi, duchota, ciemność, panika i czarne myśli, w końcu sygnał karetki. Pytania: „Jak się tamuje krew? Gdzie dokładnie ścisnąć? Czy to krwotok? Czy ręka jest złamana, zmiażdżona, czy mięsień uszkodzony?” Był też gruby policjant i pijany kierowca naszego tuk-tuka, który podszedł do mnie i ze złożonymi na wysokości ust dłońmi chylił przede mną czoła w geście przeprosin. Niesamowite jakie uczucia zbierają się w człowieku w tak ekstremalnych sytuacjach, szczególnie w obliczu cierpienia ukochanej osoby. W diabły z etykietą, z różnicami kulturowymi, z relacjami gość-gospodarz, z publiczną utratą twarzy i trzymaniem emocji na wodzy. Obrzuciłam winnego całej tragedii, nietrzeźwego kierowcę lawiną siarczystych polskich wyzwisk.
W kilka minut znaleźliśmy się na ostrym dyżurze. Wystrojone w fioletowe minispódniczki i szpilki siostry skakały naokoło Michała. Biedny, w bólu i w szoku mógł pomyśleć, że jest już w Niebie. Błyskawicznie zrobiono cztery prześwietlenia. Uff, brak złamań, mięśnie całe, może nie będzie trzeba przerwać Expedition Moustache. Zatamowano krew, podano kroplówkę, środki przeciwbólowe, uspakajające, założono szwy. Po czym wwieźli otępiałego Wonsa do windy. Nie wiedząc za bardzo co się wokół nas dzieje wysiedliśmy na marmurowym, eleganckim korytarzu piętra dla VIP-ów. Przestronny pokój, różowa pościel i kwiecista miękka kanapa dla mnie. Rannego przebrali w seledynową, pasiastą piżamę, która nieprzystosowana do tak wysokich pacjentów sięgała mu do kolan i łokci. Wtedy ściągnęłam z piersi Michała zakrwawionego Buddę, tego samego który miał nas chronić. Czy on ściągnął na nas kłopoty, czy może złagodził tylko pisane nam nieszczęście (następnego dnia mieliśmy wypożyczyć motor)? Pozbyć się go dziś, czy dać kolejną szansę?
Jeszcze podczas opatrywania rany na ostrym dyżurze zjawił się oficer policji Kittipan, który przyglądał się w milczeniu poszkodowanemu. Na całe szczęście zjawił się również przedstawiciel policji turystycznej. Już na wejściu powiedział tonem bohatera filmowego „mówcie mi Tony” i dalej robił nam za tłumacza.
Powiedzieliśmy jak było. Błagaliśmy, żeby kierowcy zrobiono test na obecność alkoholu albo narkotyków we krwi, gdyż już podczas drogi zwrócił naszą uwagę jego mętny wzrok. Pojawiła się także pewna Tajlandka, która na ostry dyżur przyjechała ze swoją małą córeczką, która miała atak astmy, a która świetnie mówiła po angielsku.
Zarówno ona, jak i siostry próbowały mnie pocieszyć, co pozwoliło mi poznać tajski sposób myślenia, postrzegania świata. Obie powtarzały, że nic złego się tak naprawdę nie wydarzyło, że ten „drobny” wypadek wyratował nas przed większym nieszczęściem i, że tak naprawdę to należy się cieszyć, że się zdarzył. Po czym kobieta od dziecka dodała nieśmiało, że zbliża się chiński Rok Tygrysa, tygrys jest zły i takie rzeczy się będą działy. W rozmowę włączyli się oficer Kittipan oraz Tony. Nikt z nich nie potrafił zrozumieć, że jesteśmy przekonani o winie kierowcy i o tym, że był pijany. Wszyscy Tajlandczycy powtarzali, że to był wypadek. Na co ja, że oczywiście, to był wypadek spowodowany tym, że kierowca był nietrzeźwy. I tak w kółko. Dowiedziałam się również, że w Tajlandii kierowców, którzy spowodują wypadek nie poddaje się testom na obecność alkoholu we krwi! I jak tu zachować zimną krew.
W szpitalu spędziliśmy dwie doby. Seksowna siostra w śliwkowej mini i białych szpilkach co chwila wpadała do pokoju. Codziennie zmieniana była pościel, piżama i pytanie: „Mr Wons, have you taken shower today?”. Tajlandczycy to chyba najczyściejszy naród świata. Na szczęście cała ta historia skończyła się dobrze, dużo lepiej niż to wszystko wyglądało. Kierowca tuk-tuka pokrył koszty hospitalizacji, gdyż pojazd był ubezpieczony. Zdążyliśmy również zobaczyć zawody bokserskie muai tai.
Po wyjściu ze szpitala, udaliśmy się do kwatery głównej policji w Chiang Mai, gdzie spotkaliśmy się z naszymi porucznikami. Nagle jeden z nich powiedział, że kierowca pragnie nas przeprosić. Nie chcieliśmy go widzieć, ale i tak zjawił się po kilkunastu minutach. Znów wyglądał nieświeżo i znów zionął whisky, co oczywiście ponownie nas rozwścieczyło. Oficerowie powiedzieli, że nie ma jeszcze wyników badań krwi. Nie bardzo wierząc, czy kiedykolwiek będą „gotowe”, nie wytrzymałam i spytałam wprost tuk-tukowca, czy był pijany. Powiedział, że wypił nieco whisky do kolacji. Więc ja patrzę na oficera i pytam, czy takie zachowanie pochwala się w Tajlandii. Tony powiedział, że oficer Kittypan udzielił mu już pouczenia. Co kraj to obyczaj. Oby tylko nikomu się już nic podobnego nie przydarzyło. To była kolejna lekcja dla nas – w podróży należy zachować ciągłą czujność.
Gdy ochłonęliśmy po tej całej historii musieliśmy powoli zawijać z powrotem do Bangkoku skąd wkrótce mieliśmy lot do Indonezji. Wybraliśmy się na ostatni spacer po Bangkoku. Zawiesiłam Buddę na szyi, dałam ostatnią szansę. I wszystko układało się dobrze aż do momentu gdy weszłam do sklepu pewnego starego Chińczyka i po niedługim targowaniu się o trzy batiki zrezygnowałam z transakcji. Starzec wpadł w szał i ścisną mocno mój nadgarstek, nie chcąc puścić dopóki nie ubijemy targu. Gdy w końcu z pomocą Michała wydobyłam się z silnego uścisku, cisnął we mnie torbą z niekupionymi batikami. Wydarzenie choć zupełnie niegroźne, było dla mnie głęboko niekomfortowe. Wtedy poczułam na szyi ciężar Buddy. Wsiedliśmy do autobusu i pozbyliśmy się amuletu zawieszając go na oparciu jednego z siedzeń. Żegnaj Buddo!
Uwaga: zdjęcia ze szpitala zostały ocenzurowane, gdyż nasz dziennik podróży został approved for all audiences.
Agi

Ostry dyżur.

Na dwa dni zmienilismy bazę Expedition Moustache - oddział dla VIP-ów w tajskim szpitalu.

Personel szpitala - fioletowa sukienka, szpilki i usmiech.

Muai tai.
ja jestem pewna , ze Budda ochronił Was przed czymś gorszym,
może nawet uratował , bo przeciez wypadek mógł miec znacznie gorsze konsekwencje.
ZXawsze należy wziąć pod uwagę , że mogło być gorzej i trzeba poczuć się z tym od razu lepiej !!!!
ta filozofia mi sie sprawdza w życiu więc ją polecam .
Ale niech Budda czy other GOD still takes care of you,
I proszę mi na siebie uważać :)))
całuski Kasia
No nie wierze ! znów szpital ! mam nadzieje, że nie będziecie tego zaliczać w (prawie) każdym kraju! Cóż, zważywszy na ubranko Pani Pielęgniarki, muszę przyznać, że to wydarzenie dla Michała nie było chyba aż tak traumatyczne… Dla porównania ja w ostatni piątek zacząłem rodzić kamienie nerkowe… Jak wysiadłem z karetki w szpitalu to nie dość że przez pół godziny próbowali ustalić co mi jest i nie chcieli dać znieczulenia, to jeszcze Pani Pielęgniarka była w spodniach długich 🙁 no i niezbyt urodziwa… Po podaniu kroplówki kazali mi spadać do domu… To mnie tylko Magda sponiewieranego do taksówki przytachała… Podsumowując: wypadki zdarzają się i we własnym domu, więc ruszajcie dalej i piszcie, piszcie, piszcie !!!! PS. my chyba w tym roku zrezygnujemy z wakacji w wymarzonej Islandii… a to dlatego że pojedziemy do Birmy !!! Pozdro. Magda i Tomek (z Amritsaru 🙂
Chwała BOGU, wyszliście z tego cało…
Powodzenia!!!
Hej,
popraw prosze:
Tajlandka na Tajka
Tajlandczycy na Tajowie
Super wpis, ale te bledy strasznie raza 😉
pozdr.
Michal
Dzięki za poradę, ale „Tajlandczyk” jest tak samo poprawny jak „Taj”. Pozdrowienia. Moustache