Wyspa Mana, 19 kwietnia 2010
Wszystko potoczyło się bardzo szybko: na lotnisku wsiedliśmy do vana chudego żylastego Indusa, wysiedliśmy na głównej ulicy Nadi, tętniącego życiem jak ulice miast w Indiach. W recepcji przyjął nas otyły Indus, Radżu. Po drodze minęliśmy imponującą świątynię Sziwy. Wieczorem poszliśmy do restauracji na wegetariańskie thali a po jedzeniu zastanawialiśmy czy nie zamówić jeszcze na deser rasgulli, za którą przepadamy od czasu Kalkuty.
I wtedy spostrzegliśmy, że coś się nie zgadza. Mieliśmy przylecieć na Fidżi, nie do Indii. Ale kelnerka w hinduskiej restauracji przywitała nas tradycyjnym „Bula!” więc to było jednak Fidżi.
Pierwsi Indusi przybyli na Fidżi w 1870 roku, sprowadzeni przez Brytyjczyków jako tania siła robocza. W 1950 roku stanowili już połowę mieszkańców archipelagu i kontrolowali wiele gałęzi biznesu. Ale to rodowici Fidżiańczycy (etnicznie najbardziej chyba podobni do Hawajczyków) są właścicielami ziemi. Z amalgamatu obu kultur powstało współczesne Fidżi.
Radżu siedzi rozparty w recepcji hotelu. Kolczyk w uchu, sygnet na ręce. Uparcie, spokojnie i metodycznie próbuje nam wcisnąć różne turystyczne pakiety, przekonując że tylko on jest w stanie sprawić, że nasz pobyt na Fidżi będzie udany, tylko on jest w stanie ustrzec nas przed błędnymi wyborami, których będziemy żałować. W pewnym momencie wstaje i podchodzi do mapy całego archipelagu. Spostrzegam, że ma na sobie fidżiańską narodową spódniczkę męską, mimo że jest z rodziny hinduskiej. Radżu nawet nie podejrzewa jakie ma szczęście, tym razem będziemy łatwym klientem. Od początku nasz pobyt na Fidżi miał być lekki, łatwy i przyjemny. Miał być odpoczynkiem przed jesienno-zimową eksploracją Nowej Zelandii samochodem w warunkach polowych. Dlatego też decydujemy się na jedną z wysp archipelagu Mamanuków (Mamanucas). Na wyspie Mana zawsze świeci słońce, nawet podczas pory deszczowej, stoły uginają się od pysznego jedzenia a plaże i korale są w światowej czołówce. A Radżu jest najlepszym salesmanem na świecie bez względu na to, jaki produkt musi opchnąć.
W ten sposób znaleźliśmy się na Mamanukach, w większości złożonych z maleńkich koralowych wysepek rozrzuconych po Pacyfiku na zachodzie Fidżi. A tam, na wyspie Mana trafiliśmy do królestwa rządzonego przez Bosco.
Bosco to chodząca legenda. Gdyby urodził się w Stanach Zjednoczonych, jeździłby pewnie od wybrzeża do wybrzeża ze swoją kapelą i imprezował jak Guns’n’Roses za czasów „Use your Illusion”. Ale ponieważ urodził się na Fidżi, imprezowanie musiał zawęzić do własnego podwórka a talenty wokalne ograniczyć do „Welcome Song” witającej backpackerów tłumnie odwiedzających jego „Mana Lagoon Hostel”. Przepity i przepalony, chrypiący głos, poorana bruzdami twarz od niekończącego się nigdy kaca i używanie „fuck” zamiast przecinka w rozmowach z gośćmi to jego cechy rozpoznawcze. Bosco ma dwa zestawy ubrań. Pierwszy zestaw to codzienny rock and roll: t-shirt oraz wytarte i pocięte dżinsy. Drugi zestaw to ciuchy odświętne: hawajska koszula i fidżiańska spódniczka. Noszone na zmianę, raczej nie prane. Im bardziej nienawidzisz Bosco w dniu swojego przyjazdu na wyspę, tym bardziej kochasz go jak ją opuszczasz. Z nami było podobnie. Rozpoczęliśmy od awantury i walki o przyzwoity bungalow a w dniu wyjazdu długo klepaliśmy się po plecach, stojąc w morzu, przed łodzią. Niesamowite było to, że Bosco, mając do opanowania hostel z (na oko) 60 osobami, z których każdy miał do niego jakiś interes, albo prosił o pomoc w rozwiązaniu problemu, pamiętał imiona wszystkich swoich gości, dawał sobie ze wszystkim radę a na dodatek znajdował czas, aby wymyślać powód do wieczornych imprez i je organizować. Dodatkowo cały personel wymagał stałego nadzoru: gdy tylko Bosco się odwracał, siadali albo kładli się tam gdzie stali, przestając pracować. Któregoś dnia jedną z pracownic zastałem śpiącą na taczce, w cieniu palmy. Na wiele rzeczy trzeba było długo czekać, ale jak nam wyjaśnił Bosco zaraz na wstępie, to jest „Fiji time”, niekoniecznie wszystko jest wtedy kiedy miało być, ale zawsze w końcu jest, więc stres i nerwy są bez sensu. Czasami trzeba było po prostu go znaleźć, w miejscu gdzie zaległ poprzedniego dnia, najczęściej na którymś z leżaków na plaży, albo na hamaku w wiosce za hostelem.
Spędziliśmy więc u Bosco kilka „Fiji days” zwiedzając wyspę, wędrując po okolicznych plażach, nurkując, snurkując i jeszcze raz nurkując, pływając kajakiem w poszukiwaniu niezamieszkanych wysp, nadających się na założenie polskiej kolonii. W końcu państwo z dostępem do morza powinno mieć jakieś zamorskie posiadłości.
Mamanuki są tak fotogeniczne, że od dawna przyciągają filmowców. To tutaj kręcono „Poza światem” z Tomem Hanksem, a po drugiej stronie naszej wyspy znaleźliśmy ruiny pozostawione przez ekipę kręcącą serial „Survivors”. Miejsce, w którym odpoczywaliśmy do fotogenicznych nie należy, ale kolacje na drewnianym podeście na samej plaży wspominamy bardzo mile. Podest miał kiedyś dach, ale sprzątnął go cyklon.
Patrząc na łagodnych uśmiechniętych mieszkańców, śpieszących do kościoła w koszulach z krawatem i spódniczkach, trudno uwierzyć, że ponad 150 lat temu powszechny był tu kanibalizm. Stosowano wymyślne tortury celem poniżenia złapanych jeńców, np. zjadano ich powoli, utrzymując ich przy życiu, aby obserwowali, jak są pożerani kawałek po kawałku, a czasami nawet zmuszano do zjadania własnych członków. Specjalne widelce do ludzkiego mięsa, łamacze karku, maczugi i inne tradycyjne narzędzia do dziś są pożądanymi pamiątkami wśród turystów.
Ale to już historia. Jedyne ludojady na Fidżi można spotkać w Pacific Harbour i tam właśnie się wybieramy.
Michał

Indo-Fijian power.

Mamanuki widziane z łodzi.

Boski Bosco.

Wyspa Mana.

Wracając z nurkowania.
/zdjęcie nr.7 – wkrótce/
/zdjecie nr.8 – wkrótce/

Pastor metodystów jako jedyny nie nosił spódniczki.

Mana Lagoon Resort.

Dworzec autobusowy w Nadi.

Na powietrzu 30 stopni, w błocie 45.

Licealiści.

Hinduskie słodycze. W tle autobus międzymiastowy.
„Boso przez Swiat” to pryszcz . Moze dolece jako camerman?
Naprawde extra experience!!!
Jacek
Jacku!
Będziemy zaszczyceni, mając Cię w ekipie
Michał