Puerto Iguazú, 1 czerwca 2010
Kiwam się w półśnie, otwierając i zamykając oczy. Jest 5.00 rano, już ponad 20 godzin trwa podróż z Buenos Aires, cały czas na północ, w stronę granicy z Paragwajem. Za oknem pochmurno, mgliście i wilgotno. Roślinność coraz bardziej tropikalna. Wpatruję się w zamglone drzewa. Nagle z mgły wyłania się przydrożna tablica. Zaspany próbuję ją odczytać. „Witamy. Wanda”. Wpatruję się dalej w mijany krajobraz. Dopiero po kilku minutach trafia do mnie, co widziałem. „Witamy?” Polski napis w środku argentyńskiej prowincji Misiones? Chyba mi się przyśniło. Na pewno mi się przyśniło.
Docieramy do Puerto Iguazú. Nasz ostatni przystanek przed Brazylią. Przyjechaliśmy tu tylko w jednym celu. Cataratas.
Wiedziałem czego się spodziewać, widziałem wiele zdjęć, Agi opowiadała mi już o tym miejscu. Jednak gdy stanąłem na platformie widokowej, pośrodku szerokiej, płynącej wieloma korytami rzeki Parana, niekwestionowanej królowej tej części kontynentu, poczułem się przytłoczony. To nie jeden wodospad, nie dziesięć, lecz dziesiątki małych, dużych i olbrzymich kaskad, ciągnących się aż po horyzont, pieniących się na różnych wysokościach. Spadek wody jest tak duży, że piana opadającej wody dociera nawet kilkaset metrów dalej. Mógłbym godzinami wpatrywać się w żywioł i nigdy nie będę miał dosyć. Czuję nieposkromioną potęgę przyrody. Agi już kiedyś pięknie opisała to miejsce, więc zacytuję tutaj fragment jej dziennika podróży:
„Siła wody jest nie do ogarnięcia, nie ma dla niego przeszkód, nie ma na niego żadnej siły. Jest panem swojego losu, zupełnie wolny i niezależny. Nie ma przełożonych, nie ma prezydenta, ani króla, nie ma nauczyciela, nawet mamy nie ma. Robi, co chce, bo jest ogromnym, potężnym wodospadem i cały otaczający go świat musi być posłuszny. Jak mu sie coś nie podoba, to wypluwa jeszcze więcej wody, wtedy jest powódź, a potem znów porządek, znów wszystko po jego myśli. Człowiek jest taki mały i taki marny przy nim.
Gdzie się nie spojrzy, pocztówka. Palmy, potężne paprocie, wilgoć, tukany, mrówkojady, motyle i inne stworzenia. Ale wciąż pierwszoplanowym bohaterem jest woda…która spada…”
Po powrocie z parku narodowego, cały czas zastanawiałem się nad marą senną widzianą z okna autobusu. Wanda. Czy to możliwe, żeby w okolicy mieszkali Polacy? Może jacyś misjonarze? Prowincja północna nosi nazwę „Misiones”, na pamiątkę licznych misji jezuickich w tej części Ameryki Łacińskiej. Rozpytuję w Puerto Iguazu. Okazuje się, że Wanda to rzeczywiście polska osada. Właśnie w Misiones, Chaco oraz Santa Fe jest Polaków najwięcej.
Teraz wszystko jasne. Rozumiem dlaczego wszystkie dziewczyny w sklepach z pamiątkami przy wjeździe od Parku Narodowego Iguazú były blondynkami.
Michał
Jak pięknie!!! Czy coś tak cudownego może w ogóle istnieć w rzeczywistości?? Na pewno ma swoje odbicie w raju. Potęga i uroda natury w swoim absolutnym rozkwicie, przypomina mi się od razu film „Misja” . Macie ogromne szczęście, że możecie to oglądać w rzeczywistości, a Agi już po raz kolejny. Pozdrawiam serdecznie
Monika