Skała

Uluru-KataTjuta National Park, 20 marca 2010

Dzień dobry, tu infolinia ministerstwa takiego i takiego. Jeśli jesteś przedstawicielem rasy aborygeńskiej wybierz „1”, jeśli jesteś przedstawicielem rasy kaukaskiej wybierz „2”. Jeśli chcesz się połączyć z naszym konsultantem wybierz „9”.

Ten podział nigdy nie zniknie z Australii.

Siedzą. Leżą. Chodzą z miejsca w miejsce. Coś sobie chaotycznie tłumaczą. Wskazują na coś. Wracają. Siedzą. Leżą. Piją. Żyją średnio 20 lat krócej od białych Australijczyków. Dopiero od końca lat sześćdziesiątych są Australijczykami, bo przedtem, według prawa, byli nikim. Duże głowy, kanciaste rysy twarzy, długie ramionami i chude nogi. Krzyki w McDonald’s. Siedzący w przydrożnych pubach za zastawionymi piwem stołami. Obojętni. Nie odpowiadający na uśmiech. Unikający wzroku. Nie zetknęłam się dotąd z drugą tak nieprzeniknionymi ludźmi. Tak odległymi, jak Aborygeni.

Ale dziś cała Australia kocha Aborygenów. Odkąd w 1997 wszyscy chórem przeprosili, jak grzyby po deszczu wyrosły liczne centra kultury aborygeńskiej (darmowy wstęp), tradycyjne obrazy aborygeńskie osiągają wartość pół miliona dolarów za płótno, w cenionych teatrach wystawia się taniec aborygeński, a na każdej tablicy informacyjnej tłustą czcionką jest podkreślone, że ”Miejscowa ludność aborygeńska, pierwotni mieszkańcy tych terenów witają cię na swojej ziemi”. Pierwotni, bo Aborygeni dostali, a raczej odzyskali swoje ziemie, ale tylko te które do nikogo nie należały, i które nie były objęte żadnymi planami zagospodarowania. Czyli na dobrą sprawę dziś Aborygeni zamieszkują australijski koniec świata, outback. Tereny, gdzie oprócz nich mieszka tylko kilku drover’ów i imigranci. Większość ciągnie do miast, które przecież nigdy nie stanowiły ich naturalnego środowiska, które ich degenerują. Ci, którzy lepiej radzą sobie z rzeczywistością zajmują odległe tereny i trudno do nich dotrzeć.

Aborygeni byli jedyną rasą, która nie zwróciła najmniejszej uwagi ani na kapitana Cooka, ani na rozrzucone przez niego paciorki i gwoździe. Tahitanki chciały się z jego ludźmi kochać, mieszkańcy Tonga handlować, Maorysi mordować. A Aborygeni? Aborygeni jedyno czego chcieli to żeby dać im święty spokój. I jak wynika z mojego doświadczenia tego samego chcą dziś. Więc kapitan Cook, choć był szlachetnym człowiekiem, uznał Antypody za terra nullius i wbił tam brytyjską flagę, obejmując ziemię w posiadanie w imieniu Jego Królewskiej Mości.

Kultura Aborygenów jest najstarszą pierwotna kulturą świata, mającą bardzo skromną kulturę materialną, która tak samo jak 240 lat temu, podobnie dziś nie absorbuje zachodnich wartości. Aborygeni żyli szczęśliwie w bogatym świecie animistycznych wierzeń, gdzie wszystko swój początek i koniec miało w Wieku Snu. Ludzie żyli niezwykle blisko przyrody, przywiązani do ziemi swojego klanu.

Biali odebrali im ziemię, zrobili z nich niewolników, ubrali w białe mundurki i pozamykali w misjach katolickich, które miały ich „chronić” i „asymilować”. Nie zapomnę czarno-białej fotografii z byłej misji w Yarraba (w Quinslandzie), na której czarni jak smoła rdzenni mieszkańcy Antypodów odgrywają teatrzyk „Królewna Śnieżka i siedmiu krasnoludków”. Ciężko sobie wyobrazić większy absurd. Skąd biedni mieli wiedzieć co to jest śnieg albo krasnoludek? Jasnoskóre dzieci odbierano aborygeńskim matkom i socjalizowano w białych rodzinach. Wszystko, żeby wpoić zachodnie wzorce, ucywilizować. I może z każdą inną rasą to by się udało, ale nie z Aborygenami.

Mi się udało. Udało mi się w końcu poznać trzeźwych, porządnych Aborygenów, normalnych ludzi. Może nie byli zbyt rozmowni, ale nawet kilka razy się uśmiechnęli, odpowiedzieli na kilka prostych pytań, wykazali chęć nawiązania kontaktu. Zrozumiałam, że pierwotne instynkty są w nich wciąż niezwykle silne.

Było niedziele popołudnie. Zboczyliśmy z głównej drogi i przejeżdżając przez groblę ujrzeliśmy całe Aborygenów kąpiących się w zbiornikach wodnych powstałych po ostatnich, silnych opadach, które w tym miejscu zalały busz, tworząc tymczasową rzekę. Naturalność i radość jaką dawał im kontakt z przyroda była niewiarygodna. Całymi rodzinami łapali ryby gołymi rękami. Większe wrzucali do „eski” (popularnej w Australii lodówki turystycznej) na później. Te małe oddawane były do zabawy dzieciom, które z pasją tłukły rybami łbami o beton, dobijając je często klapkiem.

Uczciwie żyjących Aborygenów jest wiele więcej. Mieszkają jednak w oddalonych od głównej drogi społecznościach, do których trzeba zdobyć specjalne zezwolenie na wjazd. Żeby dotrzeć do australijskiej ikony – Ayers Rock, czyli Skały nie trzeba żadnych zezwoleń. Jest to najświętsze z najświętszych miejsc Aborygenów, święta góra ludzi Anangu w dodatku znajduje się na aborygeńskiej ziemi. Tyle tylko, że w związku z walorami turystycznymi rdzenni mieszkańcy Antypodów zostali zmuszeni oddać swoją ziemie w dzierżawę państwu na kolejnych 99 lat, w dniu w którym odzyskali prawo własności.

Byłam przekonana, że Skała nie zrobi na mnie większego wrażenie, bardziej traktując ją jako punkt odniesienia – połowę drogi, którą mamy do przebycia. Razem z tłumem turystów wylewających się z klimatyzowanych autokarów stoimy na drewnianym podeście i czekamy aż wzejdzie słońce. Chińczycy rozstawiają sobie rozkładane stołki campingowe. Słychać szum rozmów, trwają dyskretne przepychanki w celu zdobycia jak najlepszego kadru. Słońce rzuca pierwszy niewinny promień, zaraz potem drugi i trzeci. Na przepastnej równinie odznacza się największy monolit świata. Słońce kontynuuje swoją wędrówkę nadając Skale charyzmatyczny, niemal władczy wygląd. Szepty powoli nikną. W końcu Ayers Rock rozświetla się żywą czerwienią i nastaje kompletna cisza. Skała hipnotyzuje, zniewala, jest górą. Stoimy i milczymy. To jest właśnie magia tego miejsca. Turyści wrócili do swoich klimatyzowanych autokarów, po Chińczykach został zapomniany stołek składany, a my wciąż staliśmy i milczeliśmy. Czy skała jest przereklamowana? Nie, w dodatku żadne zdjęcie świata nie oddaje jej majestatycznego, bezwzględnego piękna i autokratycznych rządów nad całą okolicą, jak nie kontynentem. Przez kolejne dni przemierzając, kolejne czerwone kilometry odwiedzamy kolejne zjawiskowe formacje skalne. Żadna z nich nie zostawia nas bez emocji. The Olgas – ogromne zaokrąglone skały, King’s Canyon – równie imponujący co Gran Canyon w Stanach Zjednoczonych, w końcu, dużo dalej na północ, czerwone skalne kule – Devil’s Marbel.

Pytani o stosunki z Aborygenami biali Australijczycy zawsze odpowiadali z polityczną poprawnością, że są dobrzy, pracowici Aborygeni i degeneraci, którzy żyją z socjalu i wszystko co dostają od hojnego, socjalnego państwa od razu przepijają. Konrad, nasz znajomy Aussie mówi szczerze, że czuje się dyskryminowany z związku z faktem, że jako Australijczyk rasy kaukaskiej na infolinii ministerstwa takiego, a takiego musi tonowo wybrać „2” i ciężko pracować, a Australijczyk rasy aborygeńskiej może całe życie pić za pieniądze rządowe. Sylwia, jego mama, uważa jednak, że należy im się to za wszelkie krzywdy, których od białych doznali.

Agi

2

Aborygenka z mamą, która łowi ryby rękami.

Aborygenka z mamą, która łowi ryby rękami.

Tymczasowa rzeka powstała po powodzi.

Tymczasowa rzeka powstała po powodzi.

5

6

Uluru, Ayers Rock, Skała, serce Australii.

Uluru, Ayers Rock, Skała, serce Australii.

8

The Olgas.

The Olgas.

Odpoczynek na Devil's Marbel.

Odpoczynek na Devil's Marbel.

Kings Canyon

Kings Canyon

Kings Canyon.

Kings Canyon.

13

Postój na nocleg.

Postój na nocleg.

15

Tak wyglądał przód naszego samochodu po dojechaniu do Uluru. Kangura na szczęście nie zaliczyliśmy.

Tak wyglądał przód naszego samochodu po dojechaniu do Uluru. Kangura na szczęście nie zaliczyliśmy.

Lądowanie kapitana Cooka wg. aborygeńskiego malarza sztuki współczesnej.

Lądowanie kapitana Cooka wg. aborygeńskiego malarza sztuki współczesnej.

1 Responses to “Skała”


  • Mega Czad! Piękny krajoobraz. , Rewelacyjne zdjęcia. Zazdroszczę wyprawy !
    Macie dużo odwagi. Gratuluje!

Leave a Reply