Monthly Archive for luty, 2010

Indonezja
2010-02-18

Komunikat

komunikat

Bardzo dziękujemy za wszystkie komentarze, pytania i wiadomości, od znajomych i jeszcze nieznajomych, zarówno przesłane przez bloga jak i e-maile. Dzięki wam chce nam się pisać! Wielu z was pyta jak można zamieścić komentarz na blogu. Cóż, może nie jest to do końca przejrzyste, ale w gruncie rzeczy bardzo proste: wystarczy, że klikniecie na tytuł danego wpisu a wyświetli się tylko ten wpis. Na dole znajdziecie pole na komentarz i wszystkie komentarze do danego wpisu. Dostajemy wiele wiadomości przysłanych przez bloga, ale niestety żadna z nich nie zawiera e-maila zwrotnego, na który możemy odpisać. Nie wiemy czy to Wasze przeoczenie, czy coś szwankuje w strukturze naszego bloga. W rubryce „Kontakt” jest pole na e-mail. Jeżeli wpisywaliście tam swój e-mail a […]

Przeczytaj resztę wpisu...
2010-02-14

Trzy kolory. Różne

3

Moni,9 lutego 2010 Kierujemy się dalej na wschód wyspy Flores. Małymi autobusami pniemy się wąskimi pasami asfaltu po zielonych wzgórzach. Podziwiamy rozciągające się za oknami rozciągające się po horyzont szerokie doliny lasów palmowych. Po półtora dnia dobijamy do pełnej uroku małej wioski – Moni. Co rano, punkt piąta z pobliskich wiosek ciągną sznurem wierni na poranną mszę. Solidny kościół katolicki pokryty falistą blachą znajduje się dokładnie vis a vis naszego guesthouse’u. Jest poniedziałek, dzień targowy. Mamy szczęście, główny plac wioski zapełnia się ludźmi, którzy zeszli z gór. Kobiety mają czerwone usta, tradycyjnie tkane spódnice ikat, kolorowe wzorzyste bluzki z bufiastymi rękawami i malutkie damskie torebeczki z niewielkim uchem. Wyglądają trochę jak upiorne damy. Dopiero jak się dokładniej przyjrzeć to widać […]

Przeczytaj resztę wpisu...
2010-02-14

Komodo

podróż na wyspę Rinca

Labuanbajo, 9 lutego 2010 Być na Flores i nie zobaczyć słynnych jaszczurów (komodo dragon albo ora w miejscowym języku) z Komodo, to jak przyjechać do Warszawy i nie zobaczyć Pałacu Kultury, z tą różnicą że tego pierwszego należy żałować, tego drugiego raczej nie. Razem z kilkoma innymi Europejczykami znalezionymi w hotelikach Lubuanbajo, wynajmujemy łódź i płyniemy na wyspę Rinca, dwie godziny morzem od Flores. Jak zwykle wybieramy mniej komercyjne rozwiązanie. Komodo dragon zamieszkuje obie wyspy, Rincę i Komodo, ale ta druga jest większa i dlatego zyskała sobie sławę, ściągając turystów. Ponoć dzień wcześniej odwiedziło ją 700 Australijczyków, którzy przypłynęli na wycieczkę statkiem rozmiarów „Titanica”. Smok z Komodo, wygląda groźnie, lecz nie w tym rzecz. Wzrostu dużego aligatora, nie wydaje się […]

Przeczytaj resztę wpisu...
2010-02-14

Riders of the Storm

1

Labuanbajo, 7 lutego 2010 Najlepszym i najtańszym sposobem na zbadanie interioru górzystej dżungli, która porasta praktycznie całą Flores, jest motor. Wypożyczamy więc yamahę i ruszamy na poszukiwania górskiego jeziora, na północny wschód od Labuanbajo. Wszystko dobrze tylko pierwszy raz prowadzę taki motor, w dodatku z pasażerem, w kraju gdzie ruch uliczny jest lewostronny, drogi kiepskie, a im wyżej, tym gorsze, a do tego jeszcze mamy porę deszczową. Nic to, ruszamy. Opuszczamy port i jedziemy pnącą się do góry serpentyną, urzeczeni krajobrazem. Pora deszczowa, oprócz braku turystów, ma też inne zalety: zieleń jest niesamowicie soczysta, w nawodnionych polach ryżowych odbijają się chmury jak w tafli jeziora. Palmy, bananowce, drzewa bambusowe, gigantyczne paprocie, okalają drogę po obu stronach. To dlatego Portugalczycy nadali […]

Przeczytaj resztę wpisu...
2010-02-14

Podwodne motyle

kałamarnice suszą się na ulicach, rozłożone na gazetach

Labuanbajo, 6 lutego 2010 Przypomina mi się fragment z „Pinokia”, gdy drewniany chłopiec ląduje w brzuchu wieloryba. To co widziałam wydawało się podobnie niewiarygodne jak przygoda drewnianego chłopca. Trzymałam się palcami maleńkich wypustek w martwych koralach, aby oprzeć się lekkiemu prądowi. Nie wierzyłam własnym oczom, spektakl, który rozgrywał się jakieś dwa metry od mojej maski był absolutnie powalający. Tyle wdzięku, gracji i piękna. Cztery ogromne (3-4 metrowe) manty (manta ray) nieśpiesznie dokonywały porannej toalety. Powiewały na zmianę białymi brzuchami i ciemnymi grzbietami unosząc się niczym motyle nad naszymi głowami, harmonijnie i nieśpiesznie machając płetwami. Gdy myślałam, że nie można mieć już więcej szczęścia napotykaliśmy na kolejne i kolejne grupy tych ogromnych ryb. Byłam tak przejęta tym poetyckim widowiskiem, że niewielki […]

Przeczytaj resztę wpisu...
2010-02-14

Krzysztof

śniadanie na promie: ostatnia sucha krakowska od Mammy!

Labuanbajo, 2 lutego 2010 Entuzjazm związany z byciem w drodze mija po trzech dniach nieustannej tułaczki. Uwielbiam siedzieć na dworcach autobusowych czekając na spóźniający się autobus, spać na pokładzie promu lub po prostu gapić się przez okno pociągu, ale tym razem miałam już trochę dość. Okazuje się, że wybrana przez nas do eksploracji Nusa Tenggara jest najbiedniejszą i najtrudniejszą do podróżowania częścią Indonezji, może za wyjątkiem Papui-Nowej Gwinei. Rozrzucona na kilku górzystych wyspach, jest nie lada wyzwaniem i docierają tu tylko podróżnicy długodystansowcy. Gdybyśmy jednak nie tłuki się tyle czasu, żeby dotrzeć do naszego najbliższego celu, nie spotkalibyśmy Jego. W drugim nocnym autobusie na Sumbawie, w ciemności, usłyszeliśmy głos: „To wy z Polski jesteście?”. Tak poznaliśmy Krzysztofa, który jechał w […]

Przeczytaj resztę wpisu...
2010-02-14

Czekając na Godota

1

prom z Sumbawy na Flores, 1 lutego 2010 Wiedzieliśmy, że czas naszej podróży w Indonezji przypadnie na porę deszczową, to było całkowicie jasne od samego początku. Ale nie było innego wyjścia, ułożenie trasy w taki sposób, aby w każdym kraju być o odpowiedniej porze roku, było niepodobieństwem. Początek był jak delikatne ostrzeżenie: nocne deszcze na Bali. Budziliśmy się rano i widzieliśmy ślady po ulewie, ale w dzień nie padało, jedynie niebo zasnute było nieustannie kłębami burzowych chmur. Tych chmur było dużo więcej niż kiedykolwiek widziałem na polskim niebie, tyle że musiały się zbijać w warstwy, aby pomieścić się na nieboskłonie, wisząc ciężko nad okolicą. Wyglądały jak namalowane. Później, na wyspach Gili, deszcz padał już w dzień, ale dosyć rzadko. Ranki […]

Przeczytaj resztę wpisu...
2010-02-14

Rajska wyspa

1

Gili Trawangan, 30 stycznia 2010 W drodze na Gili towarzyszyła nam piosenka raggae „Welcome to my paradise” i stado delfinów ścigających się dla zabawy z dziobem naszej speedboat. Niezły początek. Dobiliśmy do brzegu. Co jest rajskiego w wyspie Gili Trawangan? Na przykład to, że wysiadając z łodzi ląduje się po kolana w lazurowej wodzie. Żadnego pomostu, żadnej kładki. To pozorne nieudogodnienie sprawia równie wiele przyjemności co zimne piwo w tropikach. Dźwięk dzwonków doszedł nas jeszcze na wodzie. To lokalne taksówki. Gili Trawangan jest niewielką wyspą bez pojazdów mechanicznych. Miło odpocząć od spalin, klaksonów motorów i lewostronnego ruchu ulicznego. Są za to rowery i niewielkie wozy ciągnięte przez małe, żwawe kuce w kolorowych, cyrkowych uprzężach wzbogaconych dzwonkami. Najpiękniejsze jest chyba to, […]

Przeczytaj resztę wpisu...
2010-02-05

Backpacking de luxe

pranie

Nusa Dua, 22 stycznia 2010 Nie wiem z czego ten korpulentny odziany w kraciasty (oczywiście biało-czarny) sarong mężczyzna żyje, ale wiem, że zjawia się w naszym hotelu bladym świtem każdego dnia. Zawsze z ogromnym, utkanym z trawy koszem. Z kosza ceremonialnie wydobywa mniejsze koszyki, a z nich jeszcze mniejsze. Te ostatnie sprawiedliwie dystrybuuje pomiędzy wszystkich bogów opiekujących się naszym ekskluzywnym hotelem. Jeden kosz z bananami, ryżem i kwiatami zostawia w kapliczce przy bramie wjazdowej, kolejny w recepcji, następny niedaleko restauracji, nad basenem i kapliczką centralną. Pozostałych kilka koszy rzuca na ziemię. Bali to wyspa tysiąca bogów! Te dobre karmi się w kapliczkach, tym złym rzuca się dary na ziemię. Swoją wizytę wyspy rozpoczęłam wdepnięciem w taki właśnie kosz. Ogarnęło mnie […]

Przeczytaj resztę wpisu...
Tajlandia
2010-02-05

Ciężar Buddy

Ostry dyżur.

Chiang Mai, 17 stycznia 2010 Nasz amulet (Budda) odjechał w dal zawieszony na tylnym oparciu miejskiego autobusu w Bangkoku. Mam tylko nadzieję, że nie narazimy tym samym pasażerów na żadne nieprzyjemności. Może powinniśmy go byli zgodnie ze zwyczajem zanieść do świątyni i dać lamie do pobłogosławienia za kwotę równą kosztowi odmalowania na jednej ze ścian klasztoru kilku scen z życia Buddy? A może powinniśmy byli wybrać zupełnie inny amulet z Buddą? A może powinniśmy nosić na szyi krzyż chrześcijański zamiast Buddy? A może wszystko było po prostu zapisane w gwiazdach? Był duszny wieczór w malowniczym Chang Mai. Właśnie zarezerwowaliśmy sobie stolik w pierwszym rzędzie na jutrzejszy muai thai, tajski boks. Podekscytowani wsiedliśmy do tuk-tuka (motorowa taksówka na trzech kółkach), który […]

Przeczytaj resztę wpisu...